"Tańcząc"

29 marca 2024

"Tańcząc. Rozmowy o kryzysie i przemianie"

Udostępnij post
"Tańcząc"

„Tańcząc. Rozmowy o kryzysie i przemianie” nowa książka Agnieszki Jucewicz i Bartłomieja Dobroczyńskiego!

Kryzys wieku średniego, kryzys egzystencjalny, duszące poczucie, że życie nas przerosło – kryzysy coraz liczniej dotykają naszego życia – prywatnego, społecznego i globalnego, eksperci zaś mówią, że doszliśmy do momentu nieusuwalnego wielokryzysu. Bartłomiej Dobroczyński i Agnieszka Jucewicz dedykują swoje poszukiwania dróg wyjścia z tej sytuacji „wszystkim, którzy czują, że znaleźli się w miejscu, gdzie boli, czasem bardzo, i nie wiadomo, dokąd iść dalej ani co robić, bo stare sposoby radzenia sobie zawodzą”. Nawiązując do dorobku wielkich umysłów (ale i tekstów kultury) rysują trajektorię osobistych i zbiorowych kataklizmów, znajdując język dla naszego doświadczenia i sposób na jego „odsamotnienie” a także odrobinę nadziei. „Ta nadzieja nie jest lukrowana. W dodatku żeby ją posiąść, trzeba się ciut wysilić, ale możemy obiecać, że jest osiągalna dla wszystkich” – mówią.

Żyjąc na krawędzi musisz nauczyć się balansować. O tym jest ta książka. I oczywiście o tym na jak wiele, pozornie przemyślnych, sposobów nie dopuszczamy do siebie różnych kryzysów – dotykających planetę, wspólnotę, kraj, rodzinę, wreszcie – nas samych. Wnikliwa, pozbawiona „dobrych rad” i moralizatorstwa, ale jednocześnie przejmująco etyczna. Bo odpowiedzi na kryzys są ciągle takie same, mimo zmian natężenia tegoż i zmian w scenografii.

Marta Niedźwiecka

Polubiłem tę książkę, za to, że do ostatniej strony utrzymała mnie w napięciu. Dużo się dowiedziałem o sobie. Nie zawsze było to miłe, ale zawsze bardzo ciekawe. Jest w niej wiedza, którą przeczuwałem, ale nie umiałem nazwać. Jest też taka, którą nazywałem źle i dlatego nie rozumiałem. I na koniec, odkryłem rzeczy, o których nie wiedziałem, a dzięki nim będę lepiej rozumiał i świat i siebie.

Mikołaj Grynberg

„I w kryzysie nie damy się” – głosiło hasło z opakowania wyrobu czekoladopodobnego z PRL. Ale kryzys na pewno przydarzy się wszystkim z nas, i to pewnie wtedy, gdy będziemy najmniej gotowi. Dlatego warto poczytać ten zbiór możliwości, propozycji, sugestii – niekoniecznie łatwych czy lekkostrawnych, może odrobinę wywrotowych, żeby przekonać się, że czasami przez kryzys prowadzi droga do świata niezłożonego z samych towarów zastępczych.

Olga Drenda
Fragment książki „Tańcząc”

Dla jednych kryzys wieku średniego rzeczywiście będzie żartem, wybrykiem, zresztą z zewnątrz to często przybiera formę zachowań groteskowych, czasem rozczulających, a czasem wkurzających, ale dla innych będzie niezwykle głębokim doznaniem, czymś ostatecznym. Niezależnie, czy przeżyją go, mając lat trzydzieści parę, czterdzieści parę czy pięćdziesiąt. Bo kryzys wieku średniego to określenie umowne, nie musi dotknąć człowieka dokładnie w połowie życia.

Jak by pan ten kryzys nazwał inaczej?

Wglądem? To jest taki moment, w którym człowiek zaczyna rozumieć pewne rzeczy, których wcześniej nie rozumiał.
Temat jest na tyle poważny, że podchodziłbym do niego jak Komancze pod wrogi obóz: bardzo cicho, na paluszkach, wielkimi kołami, z założeniem, że i tak nie dojdziemy do prawdy, bo rozmawiamy o czymś, co istnieje właściwie poza językiem, co jest bardzo intymne. To sytuacja graniczna, jak by powiedział niemiecki psychiatra i filozof Karl Jaspers.

Spróbujmy chociaż jak ci Komancze.

Najpierw człowiek budzi się jako pewne „ja”: zaczyna poszukiwać tożsamości, swojego miejsca na ziemi. Patrzy na siebie i myśli, jaki chciałby być, czego pragnie, co mu się podoba, co nie. Jedni się budzą, mając lat 15, inni – 20, inni – pięć, jak Mozart, który już w tym wieku wiedział, po co jest na świecie. A jeszcze inni do końca życia tego nie wiedzą.

Przyjmijmy, że w większości przypadków to budzenie się ma miejsce, kiedy człowiek ma naście lat i powoli staje się młodym dorosłym.

No więc w naszej zachodniej, indywidualistycznej kulturze ten nastolatek, który planuje, że zostanie wielkim konstruktorem iPhone’ów najnowszej generacji, czy ta nastolatka, która myśli, że będzie wspaniałą offową poetką, a jej życie potoczy się zupełnie inaczej niż życie jej rodziców, mają taki rzadko zauważany podwójny „dopał”. Po pierwsze, uważają, że są nieśmiertelni. To znaczy wiedzą, że ludzie generalnie umierają, ale dla nich to jest kompletna abstrakcja. Po drugie, wyobrażają sobie, że mogą się stać, kim zechcą. Oczywiście dla wielu może to być źródłem różnych lęków, obaw, może być krępujące, ale powiedzmy, że to tylko ubarwia cały ten proces. W każdym razie obydwie te rzeczy są iluzją, choć konieczną, bo gdyby człowiek od początku zdawał sobie sprawę, że to są iluzje, toby się od razu położył, owinął prześcieradłem i poczołgał w stronę cmentarza.
Młody człowiek wchodzi więc w dorosłe życie tak jakby z czystą, białą kartką, no a potem wszystko się dopiero zaczyna.

Wszystko, czyli co?

Proces, który totalnie dekonstruuje te iluzje.
Gdyby ktoś spytał, co jest dla mnie najlepszą metaforą życia, tobym powiedział, że przypomina mi ono poruszanie się po ogromnym lejku. Na początku tej umownej dorosłości znajdujesz się na samej górze, na zewnętrznej krawędzi tego lejka, gdzie masz potężny obszar do spenetrowania i bardzo szeroki horyzont, ale w miarę upływu czasu, z każdym kolejnym ruchem, schodzisz coraz niżej, kręgi, które zataczasz, robią się coraz węższe, coraz mniej widzisz i coraz bliżej jesteś wylotu, który prowadzi przez długą i wąską rurę gdzieś na zewnątrz, czyli do śmierci.

Gdyby miał pan umiejscowić na tym lejku kryzys wieku średniego, to gdzie by się on znalazł?

To jest moment, tuż zanim wpadniesz w ten tunel.

Fragment książki „Tańcząc” czyta Orina Krajewska