Gastrobanda” to nie jest książka dla początkujących adeptów i restauracyjnych padawanów z ambicjami zdobywania gwiazdek Michelin. To również, a może przede wszystkim, książka dla każdego – nawet dla zwykłego typka, który gotować nie potrafi, zaś jego wiedza kulinarna ogranicza się do tego, że jest mniej więcej świadomy, że w którymś momencie przygotowywania jajecznicy potrzebne są jajka. I z tego właśnie powodu stołuje się często na mieście – w fast foodach, barach mlecznych, bistrach, sieciówkach, mniejszych i większych restauracjach, a jak go fantazja i portfel poniesie to i do wykwintnych lokali się przejdzie zasmakować luksusu w postaci fine diningu.
I kiedy tak sobie chadzam po tych wszystkich miejscach to niejednokrotnie zachodzę w głowę: jak to możliwe, że usmażyli tego kurczaka tak szybko? Co to jest puder z chleba? Czy kucharze zawsze noszą te śmieszne czapki? Czy szef kuchni to to samo co właściciel? Czy prowadzenie restauracji jest opłacalne? Podejrzewam, że jeśli podobnie jak ja jesteś odbiorcą produktów przemysłu gastronomicznego, to podobne pytania często kłębiły ci się w głowie. Mam nadzieję, że większość odpowiedzi znajdziesz na stronach tej książki.
Musisz jednak wiedzieć jedno – to nie jest lekka książeczka. Nie jest to tym bardziej żaden podręcznik. Wszystkie sytuacje i schematy jakie opisujemy w „Gastrobandzie” to zaledwie przykłady, pewne charakterystyczne modele i powtarzające się ramy, w jakich branża funkcjonuje. Jeśli zatem piszemy, że szefowie kuchni ćpają (a tak faktycznie piszemy) to nie oznacza to, że dokładnie 100- ludzi mieniących się tym tytułem regularnie wali w żyłę albo do nosa. Oznacza to natomiast, że wielu z nich tak robi i jeśli poznasz ich kilkudziesięciu to raczej nie powinieneś zakładać, że żaden z nich nigdy nie miał rozszerzonych źrenic. Jeśli piszemy, że kuchnia musi być poukładana tak i tak, to nie znaczy, że nikt nie zmodyfikował sobie modelu by go lepiej dostosować do własnych potrzeb. Jeśli piszemy, że szef kuchni zajmuje się fakturami, to nie oznacza, że robi to zawsze i wszędzie, bo niektórych może być stać na zatrudnienie fakturantki czy kosztorysantki. Nie zrozum mnie źle – w „Gastrobandzie” nie ściemniamy, ale nie powinieneś wszystkiego przekładać jeden do jednego na znajomych pracujących w tej branży. Zachowaj dystans.Dystans przyda ci się też ze względów językowych. To nie jest książka dla, nazwijmy to, językowych wegan. Tu się rzuca mięsem. Pozwól, że zademonstruję: chuj i kurwa. Jeśli te dwa słowa przyprawiły cię właśnie o zawał albo potrzebę leżenia krzyżem to lepiej nie czytaj dalej.
Dlaczego piszemy właśnie takim, a nie innym językiem? Z dwóch powodów. Po pierwsze – w znakomitej większości przypadków jest to język używany na kuchni w restauracjach. Gordon Ramsay nie kłamie. Ponadto jest to też język używany w redakcjach gazet. Stacjach telewizyjnych. Stacjach radiowych. Siedzibach portali. Korporacjach farmaceutycznych. Tramwajach. Ośrodkach naukowych. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Wszyscy klną jak szewcy, nie tylko szewcy. I to jest właśnie drugi powód: wulgaryzmy są integralną częścią naszego języka. Jeśli wiesz jak ich używać, nie traktujesz ich jako znaku przestankowego, to nie powinny cię też odstraszać w druku. Jeśli odżegnujesz się od ich używania to sory, ale nie operujesz językiem w sposób należyty, bo nie korzystasz z pełni jego możliwości.
O książce Robert Makłowicz:
Kamila poznałem raptem kilkanaście lat temu. To co prawda dłużej, niż gotuje się szparagi, lecz dość niewiele w kategorii ludzkiego żywota, nawet bez uwzględniania statystyk japońskich i skandynawskich. Jednak w historii polskiej gastronomii i stanu świadomości kulinarnej lata te mierzyć należy długością kosmiczną, po której podróżowaliśmy wszyscy z prędkością znacznie większą niźli osiągi ponaddźwiękowca Concorde. Gdy stałem przed kamerą wówczas, kiedy Kamil dbał o to, bym miał co na wizji do garnka wrzucić, należało precyzyjnie wytłumaczyć widzom, że parmezan to nie to samo, co bakłażan, a wina tokajskie robi się jednak nieco inaczej niż nalewkę babuni. Dziś to raczej oczywistości dla ogółu, również dzięki Kamilowi, który cały czas dzielnie pracuje nad tym, byśmy jedli świadomie i twórczo. Zapis tej fascynującej pracy znajdą Państwo w niniejszej książce.
Polecam!
Jakub Milszewski – dziennikarz, odpowiedzialny za kształt językowy książki, współautor kontrowersyjnego cyklu wywiadów „Mucha w zupie”, w których zadaje niewygodne pytania pracownikom kuchni i hotelowych restauracji. Redaktor naczelny „Live&Travel” i Anywhere.pl, współpracuje także z innymi tytułami prasowymi i internetowymi. Na koncie ma setki wywiadów z rodzimymi i światowymi gwiazdami scen wszelakich. Zamiast gotować śpiewa w chórze. Z jedzeniem łączy go to, że je lubi (z wzajemnością).
Kamil Sadkowski – znawca intensywnych smaków, współtwórca Akademii Kulinarnej Fumenti. Przeszedł przez wszystkie szczeble branży gastronomicznej: był kelnerem, barmanem, kucharzem, pracował w firmie dostarczającej produkty do restauracji, współpracował z Robertem Makłowiczem przy jego programie. Ubóstwia i smakuje kuchnie regionalne z całego świata.