Anna S. Dębowska w swojej książce pt.: „Śpiewacy eksportowi. Sukces polskich artystek i artystów operowych” przedstawia historie polskich śpiewaczek i śpiewaków operowych. Autorka odpowiedziała na kilka naszych pytań dotyczących książki, a także zdradziła nam, jaka jest jej ulubiona opera i jakie ma hobby. Zapraszamy do czytania!
„Śpiewacy eksportowi” to nie tylko historia o sukcesie, ale także rodzinach, trudnościach, niepokojach. Która z tych opowieści najbardziej Cię poruszyła?
Nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Życiorysy moich bohaterów są fascynujące i każdy z nich jest poruszający na swój sposób. Podziwiam bohaterów, którzy dążą do celu, mimo trudności i niesprzyjających warunków, nie tracąc przy tym wiary w siebie. Ile trzeba mieć w sobie siły i samozaparcia, aby tyle ćwiczyć, uczyć się dykcji w obcych językach, rozśpiewywać głos do najwyższych dźwięków swojej skali, być gotowym w każdej chwili na potencjalne zastępstwo za chorego sławnego kolegę, jak Piotr Beczała na początku swojej kariery, bo takie zastępstwo to szansa na to, że zwrócą na ciebie uwagę, że może odkryją twój talent. “Cygański los śpiewaka” – o tym mówi Tomasz Konieczny, bas-baryton, który bardzo mi imponuje swoim dążeniem do celu. Śpiewak musi wystąpić – jak aktor – na niezliczonej liczbie audycji, castingów, aby zostać zauważonym.
Ale chyba najbardziej poruszyła mnie historia Mariusza Kwietnia – chłopaka z ubogiej rodziny, który od dziecka marzył, że zostanie księciem. I tak się stało – nie tylko stał się gwiazdą nowojorskiej Metropolitan Opera, gdzie śpiewał stale przez 20 sezonów artystycznych, ale też często kreował tych swoich wymarzonych książąt, znakomicie wyglądając w kostiumie historycznym. I żył też jak gwiazda. A jednocześnie za spełnienie marzeń zapłacił wysoką cenę – jako tzw. zwierzę sceniczne nie potrafił brać występów na scenie na chłodno, spalał się w każdej roli, w każdym przedstawieniu. Zaczął chorować, nabawił się kontuzji, która z czasem uniemożliwiła mu występowanie na scenie. Ale na szczęście nie pozbawiła go dostępu do muzyki – teraz spełnia się w byciu mentorem i wzorem dla młodych śpiewaków.
Kobiety często porzucały karierę na rzecz wspierania mężów. Jak oceniasz współczesną sytuację kobiet w świecie opery?
Zawód śpiewaka czy śpiewaczki wymaga wielu poświęceń. Właściwie pochłania bez reszty. Słyszałam, że jest wiele osób wykonujących ten zawód, które nie myślą o założeniu rodziny, tak bardzo żyją tym, co robią, a sztuka jest zazdrosna o inne pasje. Kobietom jest zapewne ciężej, chyba że jak legendarna polska aktorka Helena Modrzejewska znajdą partnera lub męża, który poświęci dla niej swoje ambicje. Współcześnie takim przykładem był pianista Jerzy Marchwiński, który z wielką śpiewaczką Ewą Podleś tworzył duet w życiu i na estradzie. Myślę, że macierzyństwo to sprawa indywidualna. Matką jest i jedna z moich bohaterek, Aleksandra Kurzak, i słynna sopranistka Anna Netrebko. Kurzak często podróżuje ze swoją córką i mężem śpiewakiem, Robertem Alagną, jakoś godzą występy z zajmowaniem się córką, która jest już właściwie nastolatką. Burza hormonów związana z ciążą może być pewnym ryzykiem, ale słyszałam, że raczej zmienia głos na lepsze. Mężczyznom w tym zawodzie jest pewnie łatwiej – akurat większość moich bohaterów założyło rodzinę, a ich żony klasycznie czekają na nich w domu. Wyjątkiem jest Katarzyna Bąk-Beczała, która stale podróżuje z Piotrem Beczałą, ale i ona zdecydowała się swego czasu poświęcić swoją świetnie rokującą karierę wokalną na korzyść męża – oboje stwierdzili, że jeśli mają być razem, to jedno musi zrezygnować z zawodu, bo nie da się tego pogodzić. I pewnie jest tak, że małżeństwa artystów pracujących w tym samym artystycznym zawodzie, zwykle prędzej czy później się rozpadają. Przyczyny takich rozstań mogą być różne, ale jedną z przyczyn może być zazdrość o sukcesy współmałżonka. To nie jest jednak reguła.
Niektórzy bohaterowie odrzucali role, na które jeszcze nie byli gotowi, nie byli wystarczająco dojrzali. Jak myślisz, czy taka postawa przydałaby się również w innych zawodach?
Pewnie w zawodzie dziennikarza – nie każdy może być od razu komentatorem czy publicystą. Ale w sytuacji, gdy w mediach społecznościowych aż roi się od samozwańczych komentatorów, nie ma już czasu na czekanie na właściwy moment. Tylko że wielu komentarzy po prostu nie chce się czytać, tak bardzo są miałkie.
Nie znam się na zawodzie lekarza, a tym bardziej chirurga, ale też wydaje mi się, że nie od razu po studiach staje się ze skalpelem do operacji.
Opera zawsze kojarzyła się z elitarnością, ale niektórzy artyści, jak Jakub Józef Orliński, próbują ją odczarować i uczynić bardziej dostępną. Czy widzisz w tym przyszłość opery?
Z tą elitarnością bym nie przesadzała. Owszem, pierwsze opery grano na arystokratycznych dworach, sam gatunek wymyślili florenccy humaniści pod koniec XVI w., próbując wskrzesić tragedię antyczną. W XIX w. opera też była rozrywką uprzywilejowanych warstw społecznych, ale nie do końca. Lud też miał swoje śpiewogry, pierwsze wykonanie “Czarodziejskiego fletu” odbyło się w ludowym teatrzyku wiedeńskim Theater auf der Wieden. Dziś wszystko zależy od wykształcenia, mniej od tego, czy należy się do elity finansowej, chociaż bilety są dość drogie, jednocześnie jednak teatry operowe oferują różnego rodzaju zniżki. Kłopot jest w tym, że dziś od kultury ludzie oczekują tego, że będzie łatwa, lekka i przyjemna. A opera stawia spore wymagania. I chyba tylko w tym sensie jest elitarna, że trzeba mieć pewne narzędzia intelektualne do jej odbioru. Ale też nie przesadzajmy, ponieważ znam osoby, które po prostu to kochają, kochają śpiew połączony z teatrem, kochają artystów. Znam muzyków zawodowych, którzy opery nie cierpią. A więc nie w muzyce – wyrafinowanej, skomplikowanej – tkwi tajemnica gatunku. Dla mnie opera to wspaniałe połączenie muzyki i teatru, które wciąż świetnie się broni, również dzięki takim indywidualnościom jak Jakub Józef Orliński, myślę jednak, że siła opery nie zależy tylko od jednego, choćby najzdolniejszego człowieka.
Jednym z motywów w książce jest rola nauczyciela – często to oni nadawali konkretny kierunek, pomagali wydobyć z głosów to, co najlepsze, nie zabijając indywidualności artystów. Czy masz swojego ulubionego nauczyciela spośród opisanych w książce?
To pani Anna Radziejewska, wspaniała śpiewaczka, która świetnie wykształciła Jakuba Józefa Orlińskiego, chociaż był studentem, który musiał nadrobić dużo materiału, bo nie chodził w dzieciństwie do szkoły muzycznej. O jej klasie świadczy zdanie, które powiedziała w rozmowie ze mną, podsumowując sukcesy Orlińskiego: “Uczeń musi przerosnąć mistrza”.
Twoja książka pokazuje, że sukces polskich śpiewaków jest też wynikiem przemian ustrojowych po 1989 roku. Czy uważasz, że obecne zmiany społeczno-polityczne mają równie silny wpływ na świat kultury?
Polscy śpiewacy odnosili światowe sukcesy również przed 1989 r., mimo zamkniętych granic i zimnej wojny między Wschodem i Zachodem. Było im bez wątpienia trudniej, musieli dokonywać trudnych wyborów, jak Teresa Żylis-Gara, dla której zamieszkanie na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych, gdzie doceniono jej głos, wiązało się z koniecznością zerwania kontaktów z krajem. Polska Ludowa chciała mieć wszystkich pod kontrolą, a Żylis-Gara była zbyt niezależna. Otwarcie granic, wstąpienie Polski do Unii Europejskiej otworzyło też mentalne granice, ułatwiło Polakom możliwość studiowania za granicą, doskonalenia się w zawodzie śpiewaka, dzięki zaproszeniom do studiów operowych przy teatrach operowych w Europie, dzięki stypendiom itp. Dziś polscy śpiewacy bez przeszkód podróżują, już tutaj, w kraju, bywają w centrum zainteresowania zagranicznych agentów, którzy nie omijają już naszego kraju, tylko wprost przeciwnie, szukają tu talentów, bo Polska jest już w międzynarodowej sieci wzajemnych kontaktów teatrów operowych i agencji artystycznych. Kiedyś trzeba było postawić wszystko na jedną kartę, dziś można próbować swoich sił w zawodzie, eksperymentować, występować i za granicą, i w kraju, jeśli tylko pozwoli na to kalendarz koncertowy.
Anna Netrebko pojawia się w książce jako przykład kontrowersyjnej postaci. Jak myślisz, gdzie kończy się granica, za którą sztuka powinna być apolityczna?
W przypadku osób tak znanych i rozpoznawalnych jak Netrebko, odpowiedzialność musi być. Chociaż artystka temu zaprzecza, sympatyzowała z reżimem Władimira Putina, być może wiedząc, że jeśli nie w jej kraju nie popiera się władzy, to władza się zemści. Nikt oczywiście nie wymaga od artystów bohaterstwa, każdy działa na swój rachunek. Ale w obliczu takiej tragedii jak napaść Rosji na Ukrainę, nie można było przymknąć oczu na postawę artystów rosyjskich, którzy przecież mniej lub bardziej świadomie stają się częścią tzw. dyplomacji kulturalnej swojego kraju, jego soft power, zyskując sympatię dla Rosji dzięki swojemu talentowi. Są więc granice i słusznie domagano się od Netrebko, jak i wielu innych rosyjskich artystów na Zachodzie opływających w dostatki, aby w tamtym krytycznym czasie opowiedzieli się po którejś ze stron. Jeśli ktoś popiera totalitaryzm, trudno przymknąć na to oczy, nawet jeśli uwielbia się głos tej osoby.
Wielu Twoich bohaterów, jak Piotr Beczała czy Jakub Józef Orliński, opowiada o samotności i trudach życia w trasie. Jak myślisz, co daje im siłę, by mimo to wracać na scenę?
Wydaje mi się, że akurat Piotr Beczała na samotność nie narzeka, ma bowiem stale u boku ukochaną żonę Katarzynę. Tak samo Ewa Płonka, której bardzo często towarzyszy podczas występów mąż, Johann. Może chodzi o godziny spędzane w ćwiczeniówce samemu, gdy trzeba samemu wyszlifować rolę. Niektórzy podobno czują się bardzo samotni tuż przed wyjściem na scenę, ale to związane jest z tremą. Publiczny występ to przecież zawsze sprawdzian własnych sił. Ale zapewne często jest tak, że artysta przejeżdża z miasta do miasta, z jednej produkcji do nowej produkcji, musi się szybko zaaklimatyzować w nowym miejscu, gdzie poznaje masę nowych ludzi, musi przyzwyczaić się do kolejnego hotelu lub wynajmowanego mieszkania. Orliński mówi, że do rodzinnej Warszawy wraca jak do domu. Zapewne nie każdy to lubi i nie każdy czuje się z tym do końca komfortowo. Czasem przecież może zabraknąć nawet tej najbliższej osoby, która może mieć swoje plany w tym samym czasie. Ale jest też publiczność, która kocha artystę. Często słuchacze czekają na swoich ulubieńców pod drzwiami na backstage, żeby porozmawiać, wziąć autograf, pogratulować. Na pewno ten zawód wymaga odporności psychicznej i tolerancji na różne wyzwania i niewygody.
W książce opisujesz głosy swoich bohaterów w sposób niemal poetycki. Czy uważasz, że opera i poezja są sobie bliskie?
Przede wszystkim muzyka jest pokrewna poezji. Bardzo często może wyrazić więcej uczuć i sensów niż słowo.
Podróżując i śledząc historie swoich bohaterów, czy czułaś, że ich sukcesy zmieniły również Twoje spojrzenie na własne życie?
Ich sukcesy na moje życie? Chyba w tym sensie, że postanowiłam je opisać i tak powstała ta książka. Na pewno wszyscy jej bohaterowie dostarczyli mi wielu artystycznych wzruszeń, których nigdy nie zapomnę. Za to jestem im bardzo wdzięczna.
Jak wyobrażasz sobie alternatywną karierę Piotra Beczały, gdyby jednak benzyna skończyła się w innym miejscu?
Dojechałby do Wiednia prędzej czy później, jak nie na ten spektakl, to na następny. Raczej nie ma tu alternatywy.
Piszesz o emocjach opery z wielką pasją. Czy masz swoje ulubione spektakle lub role, które poruszyły Cię najbardziej?
Jest wiele oper, które kocham. W dzieciństwie słuchałam dużo Verdiego, poznawałam kolejne jego opery, począwszy od “Rigoletta”, i tak się zakochałam, że rysowałam portrety starego mistrza na podstawie jego zdjęć. Verdi jest jak Shakespeare, trochę mroczny świat, pełen dramatyzmu, ale jest też wrażenie obcowania z tajemnicą życia. Olbrzymie wrażenie robił też na mnie Puccini. Późna miłość to Wagner, którego muzykę pokochałam dzięki zaproszeniu do Staatsoper w Berlinie na premierę “Zygfryda” pod dyrekcją Daniela Barenboima. Już wcześniej przymierzałam się do tej muzyki, ale dopiero jej połączenie ze sceną przemówiło do mnie z całą mocą.
Pracując nad książką, musiałaś zagłębić się w intymne aspekty życia artystów. Czy któryś z wątków okazał się szczególnie bliski Twoim osobistym doświadczeniom?
Chyba to dążenie do celu na przekór przeszkodom, o którym wspomniałam wcześniej.
Bohaterowie Twojej książki żyją w ciągłym ruchu, zmieniają miasta, a nawet kontynenty. Jak sądzisz, co daje im siłę do życia w takim „cygańskim” trybie?
Myślę, że miłość do muzyki.
Bycie redaktor naczelną „Beethoven Magazine” oraz współtworzenie gali Fryderyków to niezwykłe doświadczenie. Jak te role wpłynęły na Twoje spojrzenie na muzykę klasyczną?
Zrozumiałam, że tworzą ją nie jacyś herosi, jak myślałam w dzieciństwie, ale zwykli, przy czym cudowni ludzie, na pewno wrażliwi, ale też psychicznie silni, bo bez tej siły nie mogliby wykonywać swojego trudnego zawodu. Muzyka klasyczna to również biznes, pieniądze, jak w innych dziedzinach, nie zawsze duże lub już nie tak duże jak choćby w latach 90. XX w. A więc biznes, a przecież wciąż gdzieś idealizm, pasja. Nie ma nic piękniejszego niż wspólne przeżywanie muzyki, które jednocześnie odczuwają wykonawcy i publiczność. A więc jednak to coś więcej niż tylko biznes, sposób zarabiania na życie.
Muzyka i opera są Twoją zawodową pasją, ale czy masz jakieś hobby niezwiązane z muzyką? Co sprawia Ci przyjemność w wolnym czasie?
Czytanie. Czytam nałogowo od dziecka. Lubię też oglądać seriale, od kiedy z kopyta ruszyły te wszystkie platformy w rodzaju Netflixa. Uwielbiam aktorów. Bardzo lubię podróżować, ale w rozsądnych granicach. Pewnie umarłabym bez możliwości posiedzenia co jakiś czas w kawiarni przy kawie (uzależnienie). Kiedyś uwielbiałam jogę, teraz próbuję medytacji zen, bo daje mi spokój, którego nie mam w sobie z natury.
Piszesz o międzynarodowych sukcesach polskich śpiewaków. Sama dużo podróżujesz – czy masz swoje ulubione miejsca na świecie, do których zawsze chętnie wracasz?
Tak, to Opera Bastille w Paryżu, a od ubiegłego roku wiem, że zrobię wszystko, aby jeszcze raz pojechać na Festival d’Aix-en-Provence.