Tomasz Sianecki, dziennikarz o ciętym języku i niepodrabialnym poczuciu humoru, w swojej książce „Szklane ukłony” zaprasza w osobistą podróż przez historię jednej z najbardziej rozpoznawalnych audycji telewizyjnych ostatnich lat.
Szkło kontaktowe miało nie przetrwać jednego sezonu. Jego twórcom obiecywano odwet, choćby na piłkarskim boisku. A byli i tacy, którzy posądzali ich o antypolskość. Przetrwali jednak dwadzieścia lat i wciąż robią swoje, tworząc jedyną w swoim rodzaju społeczność, a może nawet telewizyjną rodzinę.
Ta książka to nie tylko hołd dla fenomenu Szkła kontaktowego i jego widzów, lecz również pełna ciepłego humoru opowieść o jego twórcach. Tomasz Sianecki w książce „Szklane ukłony” pisze o swojej drodze do telewizji, o tym, co go ukształtowało, a także o przyjaźni i pracy z Grzegorzem Miecugowem.
Dowiedz się, jak rodził się ten kultowy format, dlaczego wciąż budzi tak wiele emocji i co na ten temat ma do powiedzenia jeden z jego najsłynniejszych gospodarzy.
Fragment książki „Szklane ukłony”
Pan Mariusz Walter usłyszał w Trójce, że prowadzę z Magdą Nurkiewicz program motoryzacyjny Wrzuć Trójkę, i postanowił, że będę to samo robił w TVN, w Automaniaku. No cóż, nawet tak wybitni twórcy telewizji jak Pan Prezes popełniali błędy obsadowe. Ja się kompletnie na autach nie znam. Nic więc dziwnego, że program szybko przejęła Martyna Wojciechowska, która na początku miała tylko prowadzić kącik motocyklowy. Przy okazji mogę się pochwalić, że jechałem z Martyną ścigaczem, piekielnie szybkim jednośladem. Oczywiście jako pasażer. Na pełnej dziur ulicy Augustówka było to niesamowite przeżycie. Tym bardziej że zakończyło się przeżyciem.
Poza tym miałem swoją stałą działkę w Faktach. Najczęściej ostatni materiał opisujący coś, co na czołówkę serwisu informacyjnego się nie nadawało. Jakiś sport, jakieś absurdy, jakieś życie codzienne. Jeśli polityka, to na przykład kandydaci na posłów recytujący swój program i stojący na głowie (słowo honoru, że tak było).
Fakty zaczynały się wtedy najczęściej od Sekielskiego, a kończyły Sianeckim. Stąd częste mylenie nas obu, co było o tyle łatwiejsze, że obaj jesteśmy Tomaszami, a o tyle trudniejsze, że dość znacząco różniliśmy się gabarytowo. W formie najbardziej kuriozalnej zwracano się do nas, łącząc nasze nazwiska w „Siakielski”. Wydaje mi się, że ani „Sekiemu”, ani mnie to niespecjalnie przeszkadzało.
I właśnie w takiej sytuacji dowiaduję się, że mamy mieć z Grzegorzem przez pięć dni w tygodniu, od poniedziałku do piątku, dwudziestominutowy program. Dokładnie o 22.00. Czyli strasznie późno. Mieszkam dwadzieścia pięć kilometrów od stacji, na Białołęce. Nawet nie chce mi się liczyć, o której będę w domu. A rano trzeba być o 9.30 na kolegium Faktów. Ale co ja mogę, biedny żuczek? Mus to mus. Podejmuję wyzwanie z godnością.
Grzegorz konsultuje się z Arturem Andrusem, kto by pasował jako komentator do nowego programu. Artur jest pewniakiem, dochodzi do tego Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju, Krzysztof Daukszewicz, pieśniarz i autor Listów do pana hrabiego, Andrzej Poniedzielski, którego pamiętam, jak wystukując rytm serca na pudle rezonansowym gitary, śpiewał Kardiogram, i jakiś Jachimek. Kompletnie go nie znam. Po wnikliwej kwerendzie okazuje się, że to kabareciarz, który zasłynął piosenką pod tytułem Zło. Opowiadała ona, w bardzo prześmiewczy sposób, o pewnym reporterze telewizyjnym z programu informacyjnego. W finale okazuje się, że chodzi Fakty TVN. Czyli może o mnie? I ja mam mieć z nim pierwsze Szkło? Zapowiada się nieźle.
Do grona komentatorów mają też dołączyć Marek Przybylik i Wojciech Zimiński, ale jeśli dobrze pamiętam, obaj byli w momencie startu programu na nartach. Każdy osobno, żeby była pełna jasność. W dodatku mamy występować w garniturach. Na szczęście bez krawatów. Można więc powiedzieć, że siła złego na jednego. Oj, nie byłem wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie.