Grafika przedstawia zdjęcie Anne Applebaum i okładki jej książki "Koncern Autokracja" oraz informacje o nowej przedmowie

30 maja 2025

Nowa przedmowa Anne Applebaum do książki "Koncern autokracja"

Udostępnij post
Grafika przedstawia zdjęcie Anne Applebaum i okładki jej książki "Koncern Autokracja" oraz informacje o nowej przedmowie

„Donald Trump prowadzi amerykańską politykę zagraniczną i wewnętrzną w zgodzie z wartościami i metodami świata autokratycznego, które opisuję w tej książce”. Przedmowa Anne Applebaum do nowego amerykańskiego wydania książki „Koncern autokracja”.

Pierwsze wydanie Koncernu Autokracja ukazało się we wrześniu 2024 roku. Kolejne miesiące niewiele zmieniły, jeśli chodzi o główny temat książki: sieć dyktatorów, których nie łączy ideologia, ale wspólne interesy. Rosyjski uzurpator Władimir Putin nie zaprzestał nielegalnej napaści na niepodległy naród ukraiński. Wenezuelski dyktator Nicolás Maduro utrzymał się przy władzy, choć większość Wenezuelczyków zagłosowała przeciwko niemu. Upadł reżim w Syrii, ale jego najważniejsi sojusznicy, Rosja i Iran, nie ustawali w próbach wpłynięcia na nowe władze. Dyktatorzy całego świata, od Azerbejdżanu po Zimbabwe, nadal przynależą do sieci, którą nazwałam „Koncernem Autokracja”, i dalej wspierają autorytarne narracje medialne i szemrane transakcje finansowe. Zarówno we własnych krajach, jak i na całym świecie.

Równocześnie tych kilka miesięcy zmieniło świat demokratyczny. W listopadzie 2024 roku Stany Zjednoczone Ameryki, które przez osiemdziesiąt lat przewodziły potężnemu blokowi demokratycznych sojuszy i promowały idee demokratyczne na świecie, wybrały sobie prezydenta, którego nie interesuje demokracja – żadna demokracja na świecie. Zamiast tego prezydent Donald Trump prowadzi amerykańską politykę zagraniczną i wewnętrzną w zgodzie z wartościami i metodami świata autokratycznego, które opisuję w tej książce.

Dramatyczną zmianę widać szczególnie w relacjach nowej administracji USA z tradycyjnymi sojusznikami. Od pierwszych dni urzędowania prezydent Trump zaczął atakować i łajać Ukrainę, Kanadę oraz Unię Europejską, nakładając przy tym niewytłumaczalnie wysokie cła na towary produkowane w tych krajach. Podobnie postąpił z Japonią i Koreą Południową. W Gabinecie Owalnym zrugał prezydenta Ukrainy, postulował anektowanie Grenlandii i Kanady oraz stwierdził, że Unia Europejska powstała po to, żeby „orżnąć” USA. Nie miał jednak zbyt wielu słów krytyki pod adresem Rosji, Chin, Iranu ani żadnego z innych krajów, które już dawno – jak pokazuję w tej książce – zmówiły się, żeby podważać amerykańskie wpływy polityczne i gospodarcze. I bynajmniej nie zaprzestały tego w trakcie nowej prezydentury. Czołowi współpracownicy Trumpa zgadzają się z nim. „W pełni podzielam twój wstręt do europejskiego pasożytnictwa” – napisał sekretarz amerykańskiej obrony Pete Hegseth w ujawnionej przez media prywatnej wiadomości do innego członka gabinetu. „To ŻAŁOSNE”.

Reorientacji sojuszy i odsunięciu się od świata demokratycznego towarzyszyła równie rewolucyjna zmiana w amerykańskim podejściu do korupcji w kraju i kleptokracji za granicą. Może nie ma się czemu dziwić. Od początku swojej kariery, jeszcze na długo przed wkroczeniem do polityki, Donald Trump radośnie uczestniczył w szemranych działaniach firm fasadowych, które mają siedziby w rajach podatkowych. Żył w światku anonimowych kont bankowych, gdzie rozkwitają autokracje. Od lat 80. XX wieku anonimowi inwestorzy byli istotnym źródłem finansowania nieruchomościowych biznesów Trumpa. Pieniądze z dawnego Związku Radzieckiego płynęły wprost w podejrzane inwestycje w grunty i nieruchomości. Przyznał to w 2008 roku syn Trumpa: „Gdy chodzi o dopływ produktów najwyższej klasy do USA, to Rosjanie stanowią w sumie nieproporcjonalnie wielką składową wielu naszych aktywów”. W 2018 roku więcej niż jedna piąta apartamentów w budynkach oznaczonych marką Trumpa pozostawała w rękach firm fasadowych o niejasnych stosunkach własności. Anonimowe osoby inwestowały w biznesy Trumpa również podczas jego pierwszej kadencji.

W tamtym okresie pierwszy obywatel Ameryki omijał jak mógł przepisy regulujące konflikty interesów – stworzone po to, aby powstrzymywać polityków przed wykorzystywaniem władzy do powiększania własnego majątku. Od początku drugiej kadencji Trump zaczął te przepisy ignorować i przyjąwszy otwarcie nonszalancką postawę – inaczej się tego opisać nie da – wprost powiedział, że wraz z rodziną zamierza rozwijać lukratywne relacje biznesowe ze światem autokratycznym i wykorzystywać wpływy polityczne do osiągania korzyści finansowych w kraju. W pierwszych tygodniach po wyborach Trump Organization zapowiedziała budowę Trump Tower w Arabii Saudyjskiej, co postawiło prezydenta w sytuacji bezdyskusyjnego konfliktu interesów. Rodzina Trumpów stworzyła także własną platformę kryptowalutową World Liberty Financial, która w praktyce może stanowić narzędzie dla każdego, kto chce zapłacić prezydentowi niebezpośrednią łapówkę. O zgrozo, nowa administracja zawiesiła śledztwo w sprawie Justina Suna, chińskiego przedsiębiorcy i doradcy World Liberty Financial, który sam zainwestował w przedsięwzięcie co najmniej 75 milionów dolarów.

Uroczystość inauguracji prezydentury również wpisała się w nową polityczną atmosferę i stała się ostentacyjnym pokazem kleptokratycznych ideałów debiutującej administracji. Za gości honorowych uznano prezesów wielkich firm technologicznych, zaproszono także wielu zagranicznych partnerów biznesowych Trump Organization, którzy mogli sobie zrobić zdjęcie z prezydentem, a potem reklamować wpływy w nowym rządzie we własnych materiałach promocyjnych. Kilka mniej rozpoznawalnych firm, które były zaangażowane w trwające procesy regulacyjne i liczne negocjacje z amerykańskim rządem, także po cichu przekazało na organizację inauguracji dziesiątki tysięcy dolarów. Niedługo potem, w ramach nocnej czystki, Trump zwolnił siedemnastu inspektorów generalnych, którzy byli odpowiedzialni za monitorowanie korupcji i nieetycznych zachowań w administracji prezydenckiej.

To prawda, bogacze zawsze odgrywali nieproporcjonalnie wielką rolę w amerykańskiej polityce, tak jest niemal wszędzie. Jednak już na początku drugiej kadencji Trumpa jednemu z tych bogaczy powierzono funkcję, która nie ma precedensu w historii Stanów Zjednoczonych. Elon Musk – osoba pozbawiona jakiegokolwiek mandatu poza osobistym błogosławieństwem prezydenta – otrzymał ogromny wpływ na te same instytucje rządowe, które od długiego czasu wspierały subsydiami jego firmy i regulowały ich działalność. Kierowany przez Muska tzw. Departament Efektywności Rządowej (DOGE) drastycznie ściął zatrudnienie w urzędzie regulującym bezpieczeństwo ruchu drogowego i badającym wypadki samochodowe, czyli w agencji nadzorującej Teslę, własną firmę Muska. Biznesmen nadzorował również masowe zwolnienia w innych urzędach regulacyjnych, które wcześniej prowadziły ponad trzydzieści postępowań w sprawie jego przedsiębiorstw, m.in. SpaceX, Tesli i Neuralinku. Najważniejsze agencje rządowe, wśród których znalazły się General Services Administration (wspierający sprawną organizację pracy całego rządu) i Federalna Administracja Lotnictwa, zaczęły rozważać możliwość korzystania z satelitów Starlink, czyli produktu oferowanego przez SpaceX. Tymczasem Departament Stanu planuje zakup opancerzonych tesli.

W polityce federalnej również doszło do gwałtownej zmiany, która sprzyja nieprzejrzystym praktykom biznesowym, a szkodzi zwykłym Amerykanom. Departament Skarbu ogłosił, że nie będzie odtąd karał amerykańskich firm i obywateli, którzy nie dostarczą obowiązkowej informacji o strukturze własnościowej, czego wymaga ustawa o przejrzystości korporacyjnej (CTA). Zahamowało to walkę z praniem brudnych pieniędzy. Trump nakazał też zupełne wstrzymanie działań w biurze ochrony konsumenta sektora finansowego, które stworzono, by chronić klientów przed manipulacjami ze strony banków i innych instytucji finansowych. Prezydent zwolnił kierowników jednostek odpowiedzialnych za etykę działań, ochronę sygnalistów i sygnalistek oraz prawa pracownicze.
Toksyczne połączenie transakcyjności z imperializmem zaczęło przekształcać amerykańską politykę zagraniczną w sposób, który w najnowszej historii nie ma precedensu. Podczas negocjacji z ukraińskim prezydentem Wołodymyrem Zełenskim przedstawiciele Trumpa wręczyli ekipie ukraińskiej propozycję listu intencyjnego zakładającego, że Ukraina bezterminowo przekaże Stanom Zjednoczonym połowę swoich bogactw naturalnych. Z kolei w negocjacjach Trumpa z Rosją od samego początku nie przeważała chęć doprowadzenia do sprawiedliwego i trwałego pokoju w Ukrainie, ale próba wsparcia amerykańskich firm, a może też chęć korzyści finansowych, które odniosłyby rodzinne biznesy prezydenta po zniesieniu sankcji na Rosję. Bezładnie ponakładane przez Trumpa cła dały mu tymczasem możliwość wynegocjowania indywidualnych umów z innymi państwami oraz z krajowymi i zagranicznymi firmami, stając się źródłem bezprzykładnej władzy.

Na polityce wewnętrznej Trumpa odcisnął się ten sam strategiczny zwrot: odejście od praworządności, ignorowanie instytucji tworzonych przez Kongres, a zamiast nich –personalizacja władzy. Pod pretekstem oszczędności kierowany przez Muska DOGE dokonał masowych zwolnień i cięć w rządowych programach, ale nie podjął się ani audytu, ani nawet próby zrozumienia instytucji dotkniętych skutkami cięć. Wśród poszkodowanych znaleźli się amerykańscy nadawcy kierujący programy do zagranicy, a wśród nich Głos Ameryki, Radio Wolna Europa, Radio Free Asia oraz wiele innych mediów od dziesięcioleci wspierających niezależne dziennikarstwo tam, gdzie go na świecie brakuje. Musk obciął finansowanie organizacjom promującym demokrację i prawa wyborcze. Zniszczył USAID, agencję pomocową, której programy humanitarne zapewniały żywność i leki najuboższym ludziom na świecie. A przecież jej przedsięwzięcia stanowiły przeciwwagę m.in. dla rosyjskich, chińskich i irańskich kampanii wpływów. Jak widać, administracja Trumpa nie zamierza ich już dłużej zwalczać.

Musk twierdził, że likwiduje te programy w ramach oszczędności. Tyle że takie tłumaczenie jest niewystarczające, jeśli weźmie się pod uwagę to, że stanowiły one tylko drobny procent amerykańskiego budżetu. Dokonane zniszczenia w połączeniu ze szkodami wyrządzonymi krajowym instytucjom i agencjom odpowiedzialnym za edukację, badania naukowe, zdrowie oraz ubezpieczenia społeczne wydają się celowym zabiegiem, mającym doprowadzić do zmiany wartości przyświecających służbie cywilnej i wprowadzenia innych urzędniczych praktyk. Od końca XIX wieku pracownicy federalnej administracji byli uczeni szacunku do praworządności, czci wobec konstytucji, zachowywania neutralności politycznej i wspierania zgodnych z prawem zmian, niezależnie od tego, czy rządzili Republikanie, czy Demokraci. Urzędnicy mieli się liczyć z obiektywną rzeczywistością – na przykład z dowodami na zanieczyszczenie środowiska – i na nią stosownie reagować. Bezpartyjna wartość takiego systemu była długo powszechnie akceptowana. Dbali o to i sympatyzujący z Republikanami agenci FBI, i prodemokratyczni urzędnicy odpowiedzialni za ochronę środowiska.

Od pierwszych tygodni rządów gabinet Trumpa planuje zastąpić oddanych służbie cywilnej urzędników lojalistami wybieranymi na podstawie testów czystości ideowej, a nie kompetencji. Już u początku prezydentury co najmniej dwójce kandydatów na wyższe stanowiska w FBI kazano zadeklarować, kto zachował się jak „prawdziwy patriota” 6 stycznia 2021 roku. Innymi słowy, poproszono ich nie tylko o dowód przywiązania do Trumpa, ale też o powtórzenie oczywistych kłamstw i łamanie dawnego urzędniczego etosu, w którym wymagano od ludzi podejmowania decyzji w oparciu o obiektywne okoliczności, a nie mity i zmyślenia.

Skutki tej zmiany były gwałtowne i dotkliwe. Nagle i wcale nie przypadkowo ludzie pracujący w amerykańskiej administracji federalnej poczuli się jak osoby, które znalazły się pod obcą okupacją. W marcu 2025 roku dostałam list od kobiety, która przez większość kariery zawodowej pracowała zarówno na największych uniwersytetach, jak i w charakterze rządowej ekspertki naukowej. Kobieta przeczytała mój artykuł o doświadczeniach osób, które przeżyły zmianę ustrojową, a te poruszyły w niej czułą strunę. Jak napisała, ona również „będzie wkrótce stać przed wyborem, czy pozwolić się zwolnić, zrezygnować, czy zostać uznaną za współpracowniczkę obecnego reżimu”. Amerykanie nie byli dotąd zmuszeni do takich decyzji, które wydadzą się znajome mieszkańcom autokratycznego świata opisywanego w niniejszej książce.

Tych ostatnich nie zdziwiłyby też Trumpowskie pozwy mające zastraszyć media. Ani próby budzenia lęku w republikańskich kongresmenach i senatorach przy użyciu gróźb, że odbierze się im fundusze w kolejnych kampaniach. Ani wybiórcze prześladowanie zagranicznych studentów zatrzymywanych na ulicy przez funkcjonariuszy po cywilnemu. Ani pogróżki pod adresem kancelarii prawniczych broniących klientów, których prezydent nie lubi. Nie zdziwiłyby ich wreszcie pozbawione należytej procedury deportacje imigrantów, także tych zupełnie legalnych, do więzień w Salwadorze.

Wystarczy zestawić ze sobą wszystkie zmiany, a ułożą się one we wzór. Osobista, wręcz patrymonialna polityka zagraniczna prowadzona nie po to, aby przynosić korzyści sojusznikom Ameryki, ani nawet samym Stanom, ale wyłącznie amerykańskiemu prezydentowi, jego przyjaciołom i rodzinie. System polityczny zaprojektowany tak, aby nagradzać ludzi za lojalność, a nie za zasługi. Zorkiestrowana propaganda wymierzona w sędziów, dziennikarzy, sygnalistów – w każdą osobę, która stanie reżimowi na drodze. Takie cechy są właściwe państwom przynależnymh do Koncernu Autokracja, a teraz pasują też do systemu politycznego, który administracja Trumpa próbuje stworzyć w Stanach Zjednoczonych.

Amerykanie wierzący w praworządność, europejscy i azjatyccy sojusznicy, którzy od dawna opowiadali się za amerykańskim przywództwem, aktywiści demokratyczni całego świata, którzy podziwiali Amerykę za bronione wartości, oni wszyscy – my wszyscy – musimy przemyśleć nasze podejście do świata po zajściu tak dramatycznych zmian. Równocześnie rada, którą daję w zakończeniu tej książki, pozostaje aktualna. Szerokie, potężne, skupione na precyzyjnych celach koalicje są nadal jedynym sposobem, żeby świat demokratyczny oparł się wpływom autokratycznej propagandy i autokratycznej korupcji. Tylko teraz musimy je tworzyć – przynajmniej przez jakiś czas – bez przywództwa Stanów Zjednoczonych.
Anne Applebaum
Kwiecień 2025
tłum. Michał Rogalski