„Mowa chleba” to nowa powieść Elżbiety Łapczyńskiej, autorki głośnej powieści „Bestiariusz Nowohucki” za którą otrzymała Nagrodę Conrada i była m.in. nominowana do Nagrody Literackiej NIKE.
Oto świat, w którym lisy płaczą, a dzieci mówią językiem ptaków.
Rumunia, lata 80. Świat jak z poetyckiego koszmaru albo zmysłowego bad tripa, w którym sieroty uprawiają śmieciowy szamanizm, a kobiety karmią świńskim mlekiem.
Cosmina jest hersztką wyśnionej wspólnoty dzieci, które wytwarzaj swoje własne, cielesne rytuały. Te sieroty nie znają dotyku. Co dzieje się z ciałem, które nie jest dotykane? Cosmina zabiera pobratymców w drogę do ich własnej mitologii.
Lenuta, pracownica sierocińca, funkcjonuje w sieci wrogości i nieufności związanej z niesławnym dekretem 770. Jednak największego wroga ma w swoim własnym synu. Kiedy Lenuta ma stawić opór, sięga po beznadziejnie radykalne środki.
Ta transowa opowieść nie poddaje się dyktatowi realizmu. Zabiera do wnętrza ciała, ukazując, że to co fizjologiczne jest polityczne.
Fragment pierwszego rozdziału powieści „Mowa Chleba”
Cosmina kręci się od tygodni. Stopy na milimetr od podłogi. Oczy się zapadają, wywracają pod sufit i dalej, do środka czaszki. Pęd zakrzywia ciało. Trzewia odlepiają się od jednej strony brzucha, pchają na drugą, a krew zbiera się w końcówkach palców. Cosmina cała się skręca, obwija wokół własnych nóg. Słońce wspina się i schodzi, światło przedziera się przez kraty w oknach. Niekiedy promienie padają wprost na nią, wtedy jej łysa głowa bije blaskiem i nie da się na nią patrzeć. Gdy zmierzcha, twarz w obrotach zdaje się ciemną plamą. Cosmina kręci się od wielu tygodni – odkąd zjawiła się w sali z oknami, odkąd promienie światła próbują dogonić jej czoło.
Kręci się, choć w sali jest ciasno, ciaśniej niż w poprzedniej. Cosmina czasem uderza rękami o drabinki łóżek. Kiedyś dostało się Livii. Wierzchem dłoni oberwała w tył głowy, wrzasnęła i rzuciła się na Cosminę, a ta odleciała na łóżko, nie przerywając obrotów. Innym razem wpadło jej pod nogi młode, zwinnie skoczyła nad kruchym ciałem jak w tańcu. Sieroty nieraz próbowały złapać ją za kostki, ale już wiedzą, że prędzej zarażą się od niej kręceniem, niż miałaby stanąć.
Cosmina nie widzi wiele, widzi w poziome paski. Gdy ktoś się zbliża, poznaje po zapachu. Tego dnia wyczuwa zapach Gety, co udaje, że nie żyje. To Cosmina nadlatuje i haczy o szyję paznokciami. Krew napływa pod zdartą skórę, ale Geta nic nie czuje. Udaje, że nie widzi Cosminy, że kręci się nie Cosmina, lecz samo powietrze. Krrrrik dix dix, piszczy któreś młode za Getę.
Do Cosminy dociera, że to Iosef intonuje piski, rozsiewa je wokół siebie. Tupta długimi rękami po podłodze i chowa się w linoleum pod jednym z łóżek, z daleka od obrotów. Lepiej z oddali wodzić za Cosminą, w cieniu łóżka uderzać głową do rytmu. Od tygodni taktuje jej kroki, odkąd się tu znaleźli, przeniesieni z podziemi.
Kiedy i Iosef zapomina się w swojej robocie, a wszystkie młode tężeją w gęstym powietrzu, otwierają się drzwi do sali. Wysoka kobieta wciska kogoś przez szparę, baw się, mówi, dodaje imię, ale trudno je posłyszeć, zawierusza się gdzieś przy progu. Skoro w sali pojawia się przybysz, Cosmina robi stop.
Za przybyszem zatrzaskują się drzwi. Młode w zdziwieniu, że obroty ustały. Nie wiedzą, na co patrzeć: na przybysza czy na Cosminę, bo w końcu można ujrzeć jej nierozmazaną twarz. Wdechy Cosminy świszczą, drażnią uszy, jakby ktoś dmuchał prosto w ich otwory.