„Słowa na szczęście” zbiór felietonów Grażyny Plebanek to opowieść o rzeczach, które wszyscy przeżywamy na co dzień, nie umiejąc ich nazwać. To podparta osobistym doświadczeniem, świeża, pełna humoru i trafnych obserwacji próba rozszyfrowania zagadki kryjącej się w trudnych słowach, które wyrażają dobrze nam znane stany ducha.
W czterdziestu jeden historiach osnutych wokół obco brzmiących słów z całego świata, jak firgun z hebrajskiego „odtrutka na zazdrość”, koyaanisqatsi z jęz. Indian Hopi „schyłek tyranozaura”, sobremesa z hiszpańskiego „słodko być razem”, snuje opowieść o dobrze znanych nam emocjach trudno wyrażalnych w słowach.
SŁOWA KLUCZE
Jaka prawda o podstawowych ludzkich potrzebach płynie ze słowa „amae”? Co to znaczy „boketto” i dlaczego ta umiejętność jest wielką sztuką? Czemu nie ma nic bardziej romantycznego niż cafune? W zbiorze felietonów „Słowa na szczęście i inne stany duszy” Grażyna Plebanek bierze pod lupę obco brzmiące słowa, by wyjaśnić nam bliską i skomplikowaną zarazem materię codzienności.
W tych błyskotliwych, czasem zabawnych, czasem wzruszających tekstach publikowanych wcześniej w „Wysokich Obcasach Extra” autorka głośnych „Nielegalnych związków”, „Bokserki” czy „Pani Furii” szuka odpowiedzi na pytania jakie zadaje sobie każdy z nas: co jest potrzebne do szczęścia? Jak się ono ma do sensu życia? Dlaczego tak ważne jest zaznaczenie własnych granic? Czy na przeczuciu miłości można budować solidną życiową konstrukcję? Opowiada też o sobie: Dlaczego nie mogła zatrzymać się w jednym miejscu i musiała podróżować? (I oczywiście jakie słowo oddaje tę potrzebę)? Czy jest fanką jogi czy wręcz przeciwnie? Dlaczego jest „ilunga”? Co jej przeszkadza w Brukseli, w której mieszka? Czemu duże wrażenie zrobił na niej film „Kingsajz”? Dzieląc się swoim własnym doświadczeniem, opowiadając o podróżach i spotkaniach, które sama odbyła, ważnych dla niej książkach i filmach, Plebanek z dociekliwością antropologa, erudycją i pisarską lekkością pióra pokazuje nam rzeczywistość z zaskakującej strony.
Pełna empatii, czułego i błyskotliwego spojrzenia na codzienność książka, która pokazuje, że najważniejsze rzeczy – miłość, tęsknota, cierpienie – są pod każdą szerokością geograficzną podobne, istnieją na nie tylko inne słowa.
Słowa na szczęście opisują stany, które łatwo przeoczyć.
Efemeryczne, chimeryczne, nienazwane.
Takie, które nie dadzą się wprzęgnąć do czynności zwanej „zarządzaniem emocjami”.
Przyznaję, że kiedy trafiłam na ten termin, przeraziłam się.
„Zarządzanie” to słowo bliskie „efektywności”,„wynikom” i „słupkom”, obowiązkowo rosnącym.
Podobno można zmieniać własne emocje, na przykład świadomie kontrolując mimikę.
A więc do tego doszliśmy, żeby manipulować tym,
co mamy najbardziej ulotnego, kruchego, swojego – stanami duszy.
I tu stawiam weto: wara słupkom od mojej twarzy.
Im bardziej ulotne emocje, tym cenniejsze.
Chcę je przeżywać bez myślenia, że mogą mi pomóc osiągnąć lepsze wyniki.
Chcę je przeżywać.
Kropka.
Urzeka mnie delikatność chwil, które ledwo zauważamy.
Ba, ledwo je nazywamy.
A nienazwane może umknąć, zostać uznane za nieistniejące.
Szkoda by było.
Nazywam te ulotne stany, żeby nas nawiedzały, nachodziły,
nie bały się do nas podejść i rozgościć się w duszy.
Żeby miały do nas dostęp, choć bywają nieśmiałe.
Swoją jasną, czasem melancholijną energią ubarwiają nasz codzienny, pragmatyczny bieg.
Napisałam ten słownik, żeby było na czym się oprzeć.
Delikatna to konstrukcja, utkana ze słów,
które przywiozłam z innych kultur, wyłuskałam z innych języków.
Wplotłam w rodzimą wełnę, gościnną, bo te stany znamy,
tylko czasem potrzebujemy wielu słów, żeby je opisać.
A tu przychodzą w jednym, czasem straszliwie trudnym do wymówienia wyrazie.
Ale to też jest stan, przekroczenie – ta próba wskoczenia w gaelicki,
zmierzenia się z japońskim, liźnięcia hiszpańskiego.
Stany tu opisane kojarzą mi się z rezerwatem ptaków.
Potrzebujemy czasu, żeby je dostrzec, wolnej chwili,
żeby się nimi zachwycić, docenić ich barwność, urok, zawartą w nich obietnicę.
Wolności? Bo te stany, jak ptaki, są dzikie.
Nie znają ręki coacha, nie udomowił ich psychoterapeuta,
nikt ich nie zatrzasnął w klatce użyteczności.
Nie ma co ich brać pod but.
Wystarczy się w nie zapatrzyć.
Wystarczy (z) nimi być.
– Grażyna Plebanek