4 października 2018

Michał Ogórek na 100-lecie niepodległości Polski... pod prąd. Zapowiedź nowej książki.

"100 lat! Jak w ostatnim stuleciu czciliśmy przywódców" Michała Ogórka to doskonała odtrutka na historię zmienianą w bajkopisarstwo i kult jednostek.

Udostępnij post

Sto lat niepodległości obchodzone jest tak totalnie, że nawet stolarz uznany może być za coś rocznicowego. „100 lat! Jak w ostatnim stuleciu czciliśmy przywódców” Michała Ogórka to doskonała odtrutka na historię zmienianą w bajkopisarstwo i kult jednostek. 
Michał Ogórek pieczołowicie odtwarza obraz Polski, jaki w poszczególnych okresach niepodległości rysowano. Za każdym razem była to Polska jej zbawców i „zbawców”: Piłsudskiego, Śmigłego-Rydza, Bieruta, Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, Wałęsy, Lecha i Jarosława Kaczyńskiego. Im wyżej każdy z nich bywał wyniesiony, tym boleśniejszy zazwyczaj był jego upadek.
Rozmiary kultu przywódców powodowały, że ludzie płakali ze wzruszenia, a potem z zawodu i wściekłości. Ale przy tej książce popłakać się można tylko ze śmiechu.

Po ludziach, których uważało się (trzeba było uważać, musiało się uważać) za wielkich, zostawiają ślady nie tylko oni sami, ale i ci mniejsi, grzejący się w ich cieple, które to ciepło sami ci grzejący podnosili do temperatur tak wysokich, że stawało się to i straszne, i śmieszne. Książka Michała Ogórka rodzi podejrzenie, że historia (a może różnego poziomu historycy) działa celowo: tym celem tutaj okazuje się nasze dobre samopoczucie, którego warunkiem jest poczucie humoru. Aż dziwne (i niezwykle zabawne), że to było naprawdę. A było.

Prof. Jerzy Bralczyk

Portretem zbiorowym 9 osób, od Naczelnika z 1918 r. po Prezesa z 2018 r., Michał Ogórek rekapituluje 100-lecie  Niepodległości. Jest to rekapitulacja raczej gorzko-ironiczna niż po prostu prześmiewcza, ale szczegółów – zarówno uciesznych, jak i wprawiających w zakłopotanie – jest w niej mnogość, co powoduje, że „Sto lat!” jest bardzo przydatnym suplementem zarówno do akademickich syntez, jak i szkolnych bryków. A także odtrutką na naszą nieprzemijającą skłonność do tromtadracji. 

Prof. Andrzej Paczkowski

Premiera książki 17 października. Poniżej fragmenty.

Rozdział I ZAPOWIEDZI

Lech i Jarosław Kaczyńscy znaleźli się na świecie – bez żadnych etapów pośrednich – od razu w domu na swoim biurku. Mebel był w takim stanie, że ledwo trzymał się na nogach
i – według relacji matki Jadwigi – zaraz po użyciu zjadły go korniki; wszystko to razem daje możliwość szerokich interpretacji symbolicznych.
Nikt – łącznie z matką Kaczyńskich – nie był przygotowany na to, że są podwójni. Jako urodzeni pod jedną gwiazdą, horoskop powinni mieć prawie ten sam, co długo się potwierdzało, aż do katastrofy w Smoleńsku.
Astrolodzy znaleźli wówczas wytłumaczenie:
„Różnica urodzenia wynosi 45 minut, co sporo zmienia: w horoskopie Lecha Wenus znajduje się w domu upadającym, dlatego liczba lat jest w jego przypadku znacznie mniejsza”.
Jeszcze przed katastrofą smoleńską horoskop Jarosława przewidywał, że „szczyt społecznego sukcesu osiągniętego z woli ludu i dar maksymalnej popularności” przypadnie u niego później niż u Lecha, a za najszczęśliwszy z tego punktu widzenia uważał… rok, kiedy katastrofa się wydarzyła. Około 2010 roku nastąpią „szanse Jarosława na wzrost popularności, znaczenia i kolejne awanse”.
Jeden z astrologów uważa, że Jarosław musiał urodzić się przed północą, bo „Kaczyński z godziny 2.00 wygląda co najmniej dziwnie”. Ponieważ to „progresywny Merkury w koniunkcji z progresywnym Saturnem przynosi zdolności długofalowego planowania, konsekwentnej realizacji zamierzeń i wytrwania w wieloetapowych zmaganiach” – ale do tego trzeba się urodzić poprzedniego dnia.
Mimo wszystkich tych wątpliwości moment narodzin znajduje się za to „w tej części znaku Lwa, w której przypuszczalnie zlokalizowany jest ascendent Chrztu Polski w 966 roku” – z tych dwóch wydarzeń bardziej niepewny wydaje się jednak chrzest Polski.
Zwrócono też uwagę na piosenkę, jaką filmowa matka śpiewa w filmie O dwóch takich, co ukradli księżyc nad kołyską granych przez Kaczyńskich Jacka i Placka. Piosenka niespecjalnie wynika z akcji filmu i została specjalnie dodana, bo w ekranizowanej książce Makuszyńskiego jej nie ma: „wyfrunęły pszczoły złote ze srebrnego ula” (głowy Jacka i Placka były przefarbowane na blond). A złote pszczoły są w heraldyce symbolem zarezerwowanym dla królów.

Rozdział II OBJAWIENIE

Nagłe pojawienie się na firmamencie Wałęsy – trochę jak w piosence Agnieszki Osieckiej: „chłoporobotnik jak boa grzechotnik z niebytu wynurza się fal” – wywołało efekt piorunujący.
Nawet Krzysztof Wyszkowski – późniejszy największy osobisty wróg Lecha Wałęsy – w czasie, kiedy ten jako przywódca strajku gdańskiego jeszcze go holował, widział w nim „Dantona, który nie przegrał”.
Tym bardziej teraz chce mu uciąć głowę własnoręcznie.
Jako postać z ludu Wałęsa wielu przypominał Wincentego Witosa. Sam Czesław Miłosz zwrócił się do niego w wierszu:
„Po dwustu latach, Lechu Wałęso, / Po dwustu latach odzyskiwanej i znów traconej nadziei / Zostałeś naczelnikiem polskiego ludu / I tak jak tamten, masz przeciw sobie mocarstwa”.
Horyzont dwustu lat wskazuje naczelnika Kościuszkę.
Choć może i następnego naczelnika. Pod względem charyzmy „Wałęsa zdobył polski rekord od czasów Piłsudskiego albo… Gomułki” – zapisał Lech Bądkowski zaraz po strajku 1980 roku.
Porównania do Piłsudskiego pojawiały się często, aby ośmieszyć Wałęsę. Kiedy Piotr Wierzbicki w kampanii wyborczej przyrównał go do marszałka, zapadło dyplomatyczne milczenie: „ Sądzili, że zestawiając Wałęsę z Piłsudskim, wygłupiłem się, palnąłem kompromitującą gafę, którą przez grzeczność uznają za niebyłą”.
Ale prof. Tomasz Nałęcz – większy znawca Piłsudskiego niż Wałęsy – jest zdania, że „przywództwo Wałęsy przewyższyło swą mocą status Piłsudskiego z 1918 roku”.
Jarosław Kaczyński powiedział, że porównywanie ich nie ma sensu, bo Piłsudski miał ludzi, którzy byli gotowi za niego umrzeć, a Wałęsa ma ludzi, którzy chcą przy nim zrobić karierę. Kiedy przecież nawet i to nie: miał tylko ludzi, którzy chcieli robić karierę na nim, co akurat Kaczyński, który rozpoczął polityczny byt od rzucenia jego kancelarii, musi wiedzieć najlepiej.

Rozdział III CHUCHANIE I DMUCHANIE

W miarę upływu rządów Józefa Piłsudskiego ugruntowywała się opinia, że „upodobał go sobie Bóg” i stał się „wykonawcą sprawiedliwości Bożej”, jakiego „Opatrzność zsyła światu zaledwie co kilkaset lub nawet co kilka tysięcy lat”. Chłopski poeta Jalu Kurek widział w nim „świętego za życia”. W tej sytuacji określenia Piłsudskiego jako „proroka”, „wybrańca Bożego” czy „wysłannika Bożego” można uznać tylko za pomniejszające.
W sposób naturalny wynikała stąd taka jego rola, że „sprawuje czujny nadzór nad duszą narodu”; sam zaś był wcieleniem „Prawdy, Prawa, Honoru i Pracy”. Wiernych wzywano „do spowiedzi powszechnej, abyśmy stwierdzić mogli, co zrobiliśmy dla naszego Budowniczego”.
W tej atmosferze jak grom z jasnego nieba pojawiła się informacja, że Piłsudski porzucił katolicyzm. Nieświadomy skutków, wielbiciel marszałka Władysław Pobóg-Malinowski ujawnił – znany jego bliskim przyjaciołom – fakt, że w 1899 roku marszałek przeszedł na protestantyzm.
Pobóg-Malinowski z odejścia marszałka od katolicyzmu musiał tłumaczyć się bardziej niż on sam. Tymczasem wyciągnął tylko na światło dzienne wybieg Piłsudskiego w celu poślubienia przez niego rozwódki. Ceremonia zaślubin odbyła się w jak najbardziej ukrytym kościele ewangelickim w Paproci Dużej koło Zambrowa, która to świątynia istnieje do dziś i do dziś wywołuje tym ciągle skandal, organizując corocznie w rocznicę tego wydarzenia specjalne – niemile przyjmowane szczególnie przez jego zwolenników – uroczystości ku czci marszałka.
Na swoje usprawiedliwienie Piłsudski miał to, że zerwał jednak zaraz z protestantyzmem, kiedy tylko zaczął liczyć na to, że będzie mógł wziąć pierwszy ślub w nowym dla siebie kościele katolickim, bo w nim był jeszcze
– po 17 latach małżeństwa – kawalerem.
Różnica sprowadzała się do tego, że w każdej z kolejno wyznawanych religii marszałek miał inną żonę.
Mobilność religijna Marszałka i łatwość jej dokonywania pozostawiła w hierarchii kościelnej głęboki uraz do tego pomazańca Bożego, co wyrażało się tym, że modlitwy za niego w kościele odbywały się tylko „według rytu dla pomniejszych książąt” – pro principe magnae potestatis. W końcu czczono go w porzuconym przez niego przy pierwszej okazji Kościele.

 

Fot. Michal Mutor

Michał Ogórek. Mówi o sobie, że jest rówieśnikiem warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Zaczął pisać oczywiście przez przypadek. W 1989 r. przyszedł do „Gazety Wyborczej” i pracuje w niej do dziś jako felietonista, poza tym satyryk, dziennikarz, krytyk filmowy. Autor takich książek jak m.in. Przewodnik po Polsce, Najlepszy Ogórek, czyli kalendarz na każdy rok, Polska Ogórkowa, współautor książek Kiełbasa i sznurek, Na drugie Stanisław. Nowa księga imion.