Kongo w Polsce

24 października 2023

"Kongo w Polsce" - Max Cegielski

Udostępnij post
Kongo w Polsce

„Kongo w Polsce. Włóczęgi z Josephem Conradem” Maxa Cegielskiego to opowieść, która zaczyna się od zagadki. Dlaczego pisarz Max Cegielski omijał łukiem żydowski cmentarz w Ustrzykach? Dlaczego tak długo nie dostrzegał jego obecności?

Żeby odpowiedzieć na to bardzo osobiste, jak się okaże, pytanie, autor wyrusza w niespieszną wędrówkę, która wiedzie przez bieszczadzką Atlantydę, przez Żuławy, Brukselę i Auschwitz. Z „Jądrem ciemności” Conrada jako swoistym przewodnikiem tropi historie mniejszości wymazanych z naszej zbiorowej pamięci, z pomocą lektur i własnych odkryć rekonstruuje przebieg ich małych i wielkich zagład.

Ale szuka również odciśniętych w przemysłowej historii Bieszczadów śladów własnej rodzinnej tożsamości. Opowiada o swoich przodkach, naftowych magnatach na miarę Galicji, a nie Teksasu. Konfrontuje się przy tym boleśnie z rodzinną historią i tym, co zostało w niej przeoczone, skłamane i wyparte.

Ta wielowarstwowa opowieść nie służy jednak oskarżeniu. „Kongo w Polsce” Maxa Cegielskiego jest raczej medytacją w drodze o niejednoznacznościach historii, paradoksach pamięci i o tym, jak i do czego może nam się jeszcze przydać wielka literatura.

Fragment książki „Kongo w Polsce”:

Pustka i Zagłada długo mnie przerastały, uciekałem, bo widziałem w nich jedynie gęstniejący mrok. Do tego, tak jak wielu Polakom, wydawało mi się, że nie muszę schodzić w głąb piekieł. Przecież to nie moja sprawa i nie mój problem. Aż wyszło na jaw, że żydowskie historie zostały usunięte również z mojej rodzinnej pamięci. Dlatego muszę wyruszyć do jądra ciemności, które nie jest tylko pojęciem geograficznym. Głęboko ukryte nosi je każdy z nas. Piekło zagłady i straty odczuwanej przez pokolenia otwiera się w różnych miejscach, zmuszając i mnie do podróży w mrok. Nie jedno piekło i nie jedna pustka, lecz wiele opustoszałych miast i wsi. Różnie pustych, czasem ledwie wystających ze śniegu, kiedy indziej zupełnie zarośniętych przez dziką przyrodę.
Na kirkucie jest zimno, ale robi mi się jeszcze zimniej. Historyczny i literacki mit Galicji uwodzi i kieruje w utarte koleiny wyżłobione przez Rotha, Pollacka, Stasiuka, Szczerka, Szkołę. Wydawałoby się, że nic tu po moim pisaniu, że wszystko już zostało powiedziane. Ale nawet jeśli tak, to wciąż nie zostało wysłuchane i zrozumiane.

° ° °

Moja babcia, urodzona w Krakowie, wychowana w Gorlicach w Beskidzie Niskim, choć przemilczała równie wiele, co zagadała aż do znudzenia, pozostawiła mi starą mapę, wskazówki na wyprawę do rodzinnych tajemnic i wyspy skarbów. Jej wspomnienia wydane jako Podróż do Brazylii każą mi zabrać na wyprawę nie tylko mapy południa Polski, lecz także mój stary, już zdezaktualizowany atlas świata.
W tytule Maria Cegielska odwołuje się do południowoamerykańskiej wyprawy swojego ojca Franza Rzihy
pochodzącego z czeskiej miejscowości Pšovlky (Psochblik), który Franzem był aż do 1932 roku. Wtedy pradziadek wystąpił o polskie obywatelstwo i otrzymał je, potwierdzone dyplomem z podpisem prezydenta Mościckiego. Stał się Franciszkiem. Ale pisząc o tym, babcia odsłoniła tylko pół albo wręcz ćwierć prawdy o rodzinnej tożsamości.
„Jeszcze w latach okupacji niejednokrotnie roztaczał przede mną miraże podróży, w jaką zabierze mnie po zakończeniu wojny”. Babcia ujawnia świadomość, na którą ja musiałem pracować przez wiele lat. Każda wyprawa pełna jest pułapek – fatamorgan, pozornych obrazów odległych miejsc. Miraż, ukazując coś, co nie istnieje, ukrywa zarazem prawdę. Mapa Marii Cegielskiej
wydaje się złudzeniem pełnym białych plam, więc prowokuje do rysowania dalej i zadania pytania: czego
zabrakło w jej sentymentalnych pamiętnikach? Co zataiła albo czego nie wiedziała?