„Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga to rozmowy z osobami, które ratują ludzkie życie na granicy polsko-białoruskiej.
Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat.
Tu była cisza spokój, ptaszki śpiewały, aż któregoś dnia zamiast ptaszków usłyszeliśmy dźwięki helikopterów. Potem zaczęło się znajdować buty i ubrania. Potem ludzi.
Nikt z bohaterek i bohaterów książki Mikołaja Grynberga nie wiedział, co ich czeka kiedy pierwszy raz zdecydowali się pomóc uchodźcom. Nie wiedzieli, że będą musieli ukrywać się nie tylko przed służbami państwa, ale również przed swoimi sąsiadami. Że pomaganie nada ich życiu największy sens ale też odbierze spokój, życie rodzinne, czasami pracę, wypali w nich nieusuwalne emocjonalne piętno. Tymczasem państwo polskie wciąż nie umie zapobiec kryzysowi humanitarnemu na granicy białoruskiej, bo wybiera rozwiązania siłowe zamiast sięgać po systemowe. Konsekwencją tego są dziesiątki ofiar, o których już dzisiaj wiemy i setki, o których dowiemy się w przyszłości.
Ludzie, których głosy wybrzmiewają w książce „Jezus umarł w Polsce”, wzięli odpowiedzialność za tę sferę, która została porzucona przez państwo. Dzisiaj są obiektami prześladowań, kiedyś będą kolejnym w historii Polski listkiem figowym. Wyznawcy boga, honoru i ojczyzny ich właśnie będą niedługo nosić na sztandarach. By zapomnieć o hańbie polskich służb, im właśnie będą budować pomniki, ale znowu będzie za późno.
Nikt nie jest bardziej niż Mikołaj Grynberg uprawniony do napisania tej książki, do wysłuchania opowieści dzisiejszych Sprawiedliwych i niesprawiedliwych z Podlasia. Bo łączą się tu stare i dzisiejsze traumy, wyzwania i wybory. Ostatnie wydarzenia otwierają stare blizny i widzimy, ze nigdy się nie zagoiły. Tajemnica zła wydaje się stosunkowo łatwa do rozszyfrowania. Mało komu natomiast, nawet spośród tych największych, udało się wyjaśnić tajemnicę dobra. Ta książka jest piękną i uczciwą próbą zrozumienia.
Agnieszka Holland
Tej książki nie można nie przeczytać. Nie można nie wiedzieć. Naszą powinnością moralną jest nieuciekanie od prawdy. Niektórych bohaterów Mikołaja Grynberga poznałam osobiście. Widziałam, jak całe swoje życie podporządkowali niesieniu pomocy i jaką cenę przychodzi im za to płacić. Innych poznałam dzięki tej lekturze. Jeszcze inni pozostaną anonimowi do czasu, kiedy pomaganie, a nawet oni sami, nie będą zagrożeni. Kiedyś dzieci będą się uczyć w szkołach o ich odwadze, empatii. Będą pytać, jak to było możliwe i jak my zachowaliśmy się w tym czasie.
Maja Ostaszewska
Fragment książki „Jezus umarł w Polsce”:
WSTĘP
W połowie grudnia 2021 roku dostałem wiadomość od nieznanej mi osoby.
„Mieszkam na Podlasiu. Przyjechałby Pan do nas?”.
Odpisałem, że chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej na temat celu tego spotkania.
„Dobrze byłoby, żeby ktoś nas posłuchał”.
Kryzys humanitarny na polsko-białoruskiej granicy trwał już od lata. Znałem kilka osób, które regularnie tam jeździły, by wraz z lokalnymi aktywistami pomagać uchodźcom.
Wsiadłem do samochodu i po trzech godzinach byłem na miejscu. Leśne drogi wciąż jeszcze pokrywał śnieg. Co chwila mijały mnie pędzące wojskowe ciężarówki. Żadna z nich nie miała tablic rejestracyjnych. Tego dnia wielokrotnie natykałem się na uzbrojone w długą broń patrole służb bez żadnych oznaczeń na mundurach. Nie wiedziałem, czy mam do czynienia z Wojskiem Polskim, czy z Wojskami Obrony Terytorialnej. Jedyne oznakowane samochody należały do policji i Straży Granicznej.
W drodze na miejsce zostałem zatrzymany trzy razy, przeszukano mój samochód „pod kątem przewożenia nielegalnych ludzi”.
Spotkałem się z osobą, która mnie zaprosiła, oraz z trojgiem jej znajomych.
Oni mówili, ja słuchałem.
O czwartej rano poszliśmy spać, by o poranku wrócić do przerwanej opowieści. Ich potrzeba opowiadania o tym doświadczeniu nie zmalała przez noc.
Po kilku godzinach znowu wsiadłem do samochodu, by wrócić do domu. Przez pierwsze dwadzieścia kilka kilometrów byłem kontrolowany cztery razy. Ostatni z policjantów zapytał mnie, puszczając oko, czy wiozę „ciapatych turystów”.
W połowie drogi powrotnej zadzwoniłem do redaktora Pawła Goźlińskiego i powiedziałem, że szukam wydawcy książki o osobach ratujących życie ludzkie na granicy polsko-białoruskiej. Po trzech minutach rozmowy miałem wydawcę.
Dla większości moich bohaterek i bohaterów ważnym momentem i punktem odniesienia są wydarzenia w Usnarzu Górnym. Polscy pogranicznicy na początku sierpnia 2021 roku przywieźli tam grupę około pięćdziesięciu uchodźców. Próbowali dokonać nielegalnego wypchnięcia tych ludzi na Białoruś. Próba się nie powiodła, bo po drugiej stronie granicy pojawili się białoruscy pogranicznicy. Z początkowej grupy zostały trzydzieści trzy osoby z Afganistanu, pozostałe – polskie służby przewiozły w inne miejsce. Przez pierwsze dni udawało się przekazywać im co jakiś czas jedzenie i wodę, jednak po 20 sierpnia mundurowi uniemożliwili dalszą aprowizację.
3 września została wprowadzona strefa – stan wyjątkowy na obszarze przygranicznym.
Wśród wielu ograniczeń ogłoszono też zakaz wjazdu dziennikarzy i organizacji pozarządowych. 2 września o 23.30 ostatni aktywiści z fundacji Ocalenie opuścili Usnarz Górny. Polskie służby rozwinęły drut kolczasty, uniemożliwiając uchodźcom jakikolwiek ruch. Było coraz zimniej, nie było skąd brać drewna na ognisko, ich namioty i ubrania całkowicie przemokły. Osoby zamknięte w tej pułapce zaczęły opadać z sił. Jednak 20 października udało im się sforsować tymczasowe ogrodzenie zbudowane przez polskie służby. Mimo że wszyscy prosili o międzynarodową ochronę w Polsce, zostali podzieleni na mniejsze grupy i wypchnięci na Białoruś. Ich telefony zostały zniszczone przez mundurowych. Interimy
(interim measures), czyli „tymczasowe środki” orzekane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka (o których roli szczegółowo opowiada Marianna na stronach 37-39), zignorowano. Polscy pogranicznicy, przy pełnej akceptacji swoich przełożonych, postawili się ponad prawem międzynarodowym.
W sierpniu 2021 roku powstała Grupa Granica, nieformalna koalicja osób i organizacji niosąca wsparcie i bezpłatną pomoc humanitarną osobom migrującym przez pogranicze polsko-białoruskie. W sieci można znaleźć jej telefon, jest dostępny przez całą dobę. Między innymi dzięki niemu osoby w drodze mogą prosić o pomoc i wysyłać „pinezki”, czyli koordynaty miejsca, w którym przebywają.
Na przełomie lata i jesieni 2021 roku wzdłuż granicy został rozciągnięty drut żyletkowy, concertina. 1 października 2022 roku oficjalnie ukończono budowę muru mającego zatrzymać napływ uchodźców. Tak jak wiele innych murów zbudowanych na świecie nie przyniósł oczekiwanego efektu. Szlak białoruski nie zniknął. Stał się trudniejszy, ale wciąż bezpieczniejszy niż bałkański czy śródziemnomorski.
Do momentu zamknięcia prac nad książką udokumentowano czterdzieści pięć śmierci i ponad trzysta zaginięć na polsko-białoruskiej granicy.