„Dzieciaki” opowieść o młodych ludziach walczących o życie w świecie, w którym wszystko zawiodło.
Bohaterowie książki zanim rozsypią się na kawałki, szukają ucieczki. W alkoholu, lekach, narkotykach, seksie, przemocy, autoagresji. Żyją i czekają, aż w końcu serca im pękną. Aż się nie obudzą.
Dzieciaki – nastolatki i dwudziestolatki – balansują na granicy. Próbują radzić sobie
z brakiem miłości, depresją, zaburzeniami psychicznymi, nałogami i jednocześnie żyć na własnych zasadach. Im głębiej sięgamy do ich historii, tym jaśniejsze się staje, skąd ich urazy, traumy, dlaczego uciekają i co próbują zapomnieć.
Dawid Karpiuk w swojej książce „Dzieciaki” opowiada to wszystko ich realnymi głosami, których refrenem jest hiphopowy soundtrack. Narracja wymyka się schematom i choć płynie się przez nią jak w transie. „Dzieciaki” to nie jest fikcja. Te historie wydarzyły się naprawdę.
Ta książka to emocjonalny nokaut. Dopuszcza ona Czytelniczki i Czytelników do świata prawd emocjonalnych, które stoją za postawami i symptomami nie ludzi obcych, innych, ale naszych sąsiadów, znajomych, rodziny. Ten świat nie jest czarno-biały, zerojedynkowy, odegrany jak w teatrze. Jest daleki od Świętej Rodziny, o której słyszymy w Boże Narodzenie. W tych historiach powala siła prawdy, pozbawiona dulszczyzny; właśnie tak jak bohaterki i bohaterowie myśli i żyje znaczna część młodych ludzi. Jeśli ktoś jest zdziwiony, rozumiem to, bo zdolność nastolatków do zakładania masek jest ponadprzeciętna. Dziękuję autorowi za prawdę, którą nie tyle głosi, co brutalnie obnaża.
Tomasz Bilicki, psychoterapeuta, interwent kryzysowy
Fragment książki „Dzieciaki”:
– Opowiesz mi? O sobie?
– Boję się tej rozmowy. Ludzie mnie nie pytają o rzeczy. Wiesz, o ważne. A ja bym chciała. Ostatnio powiedziałam wszystkim w knajpie, że mam urodziny, chociaż nie miałam. Ale jak powiesz, że masz urodziny, to każdy się robi miły, a ja jestem trochę atencjuszką. Czasem piszę na Insta, że chcę się zabić, tylko po to, żeby ktoś się zainteresował.
– A chcesz?
– Obiecałam sobie, że zrobię to w dzień moich osiemnastych urodzin, ale mi się nie udało. Zerwałam się ze sznurka. Takiego do BDSM. Możesz tego nie pisać? Bo się wstydzę. No więc się zerwałam, a potem już byłam za bardzo przestraszona, żeby spróbować drugi raz. Nawet to, kurwa. Nawet to mi nie wyszło. Więc póki co żyję i czekam, aż mi w końcu pęknie serce i się któregoś dnia nie obudzę.
***
„Póki nie poznałem miasta, traktowałem życie jak gówniarz. W końcu mówię: Basta! Zdzisiek, nakurwiasz” – nawija Oskar z PRO8L3M-u.
Em łyka połówkę klonazepamu i zapala papierosa. Przygląda się swoim drżącym dłoniom. Za chwilę powinny się uspokoić. Piętnaście minut. Piętnaście minut i…
– Co ty masz z tymi rapsami? – pyta obrażony telewizor. „Jesteś psem?” – pyta wszystkich Suchy. On też ma psychozę. I to taką, co wraca. Wystarczy, że wciągnie o jedną kreskę albo wypije o jedno piwo za dużo i od razu wszystko w życiu Suchego zaczyna się łączyć ze wszystkim. „Jesteś psem? Jesteś z CIA? Rzeczywistość jest taka popierdolona i ty też jesteś popierdolona, ale to dobrze” – powiedział do Em tamtego dnia, kiedy przemycił jej do szpitala wódkę w strzykawce.
– Co ty masz z tymi rapsami?
Pokój jest duży, pusty i cały w pastelach. „Pastele na ścianach uspokajają i tworzą przyjemną atmosferę dla ciebie i twojej rodziny” – pisali w jakimś magazynie wnętrzarskim, który mama musiała zostawić, kiedy się wyprowadzała.
– Słuchasz chujowej muzyki, Emilka – mówi telewizor.
– Brrrrr – burczy bluza. Emilka debilka – śpiewały dzieci w podstawówce. Puściła się razy kilka. Razy kilka.
Poza Em w mieszkaniu nie ma nikogo.
Ojciec gdzieś poszedł. Jest emerytowanym policjantem. Byłym psem. Psy wysyła się na emeryturę wcześniej, żeby siedzieli, śmierdzieli i się zapili. Byłe psy włóczą się bez celu, byłym psom odebrano węch.
– Włóczą się bez celu – potakuje telewizor. Bez celu.
„Spakowałem majdan. Stary mi nie dawał tygodnia. Ucałowała matka i po trzech przesiadkach: Warszawa Wschodnia” – nawija Oskar z PRO8L3M-u.
– Wyłącz to gówno – warczy telewizor. – To nie jest gówno, tylko zajebiste rapsy, a ty się nie znasz, bo jesteś, kurwa, telewizorem. – Em wybucha śmiechem, a potem idzie na balkon zapalić. Po drodze zdejmuje bluzę i rzuca ją na fotel. Jak bardzo musi być źle, że gadam z telewizorem – wzdycha w myślach. Z balkonu widać nowe osiedla na warszawskich Kabatach.
– Bardzo źle – odpowiada jej na głos bluza.
– Bardzo – przedrzeźnia telewizor.
Jest tak jak wtedy na cmentarzu bródnowskim, kiedy grób świecił, aż w oczy raziło. Świecił tak bardzo, że wydawało się, że Filip z niego wstaje. Filip, co mu serce wysiadło.
– Co mu serce wysiadło – przekrzykują się bluza z telewizorem.
Co mu serce wysiadło, bo dawał po kablach.
Wszystko dawał: heroinę, amfetaminę, mefedron.
Nawet benzo, czyli pigułki, które lekarze przepisują jak witaminę C. Na życiowe kryzysy i tarapaty, na starość, nieudane małżeństwa, depresje, lęki, rozstania, na sen, na drgawki, na padaczkę, na lęk przed lataniem, na lęk przed rozmową o pracę, na dojrzewanie i zapomnienie. „Xanax wycina z życia wszystko, co chujowe” – powiedział kiedyś jeden pan w gazecie. Czy jakoś tak powiedział. Nic dziwnego, że benzo uzależniają prawie tak silnie jak heroina. Filip ubijał je na proszek, mieszał z kwaskiem cytrynowym, wrzucał na łyżeczkę, dodawał wody i podgrzewał, a potem odpływał. W końcu odpłynął na dobre. Dostał ataku serca i umarł. Em chciała go odwiedzić, wspięła się na mur, zeskoczyła między nagrobki i poszła do Filipa. I wtedy się zaczęło. Jakby drzewa głośniej szumiały, jakby gwiazdy jaśniej świeciły, jakby w głowie był chór głosów, które chcą powiedzieć coś bardzo ważnego, a może chuj, może właśnie zupełnie bez sensu. A grób Filipa cały świecił, jakby Filip miał z niego wstać. Aż w oczy raziło.
– Aż w oczy raziło – mówią bluza z telewizorem unisono. – Jesteś w dupie, Emilka. W dupie.
Em wraca z balkonu i nalewa sobie kubek różowego carlo rossi z Żabki..
Przez chwilę przygląda się sobie w lustrze oklejonym wlepkami zespołów, których kiedyś słuchała. Spod makijażu ledwo widać drobną, dziewczęcą twarz. Wielkie, wiecznie smutne oczy podmalowane czarną kreską, długie, sztuczne rzęsy, blond włosy do ramion. Ładny uśmiech. Taki, co mówi: „Uśmiecham się dla niepoznaki. Tak naprawdę jestem strasznie nieszczęśliwa. Jak pies, który macha ogonem na wszelki wypadek. Jestem dobrym psem, mówi. Nie rób mi krzywdy”. Niedbałe tatuaże i duże blizny na ramionach i nogach. Gdyby to wszystko zdjąć, Em wyglądałaby jak gimnazjalistka. Niedawno skończyła osiemnaście lat. A obiecywała sobie, że nigdy nie dorośnie. Teraz niby jest formalnie dorosła, ale czuje się kompletną gówniarą. A z drugiej strony: czuje, jakby przeżyła już ze dwa życia. Długie i niefajne. Diagnoza: osobowość typu borderline. Schizofrenia paranoidalna. Lekomania. Narkomania. Chujwiecomania. W połowie gimnazjum zaczęła się rozsypywać emocjonalnie. „Coś jest ze mną nie tak. Coś się dzieje z moją głową” – napisała któregoś dnia w notatniku. Ktoś jej kiedyś powiedział, że dziewczyny z taką wrażliwością muszą być silne. To jest.