3 grudnia 2024

"Cała książka przesiąknięta jest głodem" - wywiad z Elżbietą Łapczyńską

Udostępnij post

Elżbieta Łapczyńska – autorka „Mowy chleba” – odpowiedziała nam na kilka pytań dotyczących jej powieści. Dlaczego książka przesiąknięta jest głodem? Czy jej twórczość literacka to forma literackiego aktywizmu? Kiedy możemy spodziewać się nowej książki? Zachęcamy do przeczytania wywiadu i poznania odpowiedzi na te i więcej pytań.

„Mowa chleba” zabiera czytelnika w głęboko niepokojącą podróż do świata, w którym cielesność i duchowość splatają się z brutalną rzeczywistością polityczną. Skąd wziął się pomysł na tę historię?

Pytasz o splot, więc najpierw może opowiem o jego składowych: szamanizmie, jedzeniu przedmiotów, ptakach, świniach, dziwactwach ludzkiego ciała, fenomenie dotyku. To kategorie, które mnie pociągały, kiedy myślałam o zarysie nowej książki, trochę jakby swędział mnie mózg. Ten ostatni element – dotyk – przywiódł mnie bezpośrednio do tematu sierocińców w Rumunii. Czytając na temat dotyku teksty naukowe, prędzej czy później natkniesz się na tę historię, bo ukazuje ona jasno, co dzieje się z ludźmi, dziećmi, pozbawionymi dotyku. To odkrycie pozwoliło mi osadzić gdzieś historię, która kiełkowała mi w głowie – o śmieciowym szamanizmie, ludzko-zwierzęcej unii – a im dłużej szperałam, tym bardziej te elementy się logicznie i symbolicznie splatały.

W książce niezwykle sugestywnie opisujesz brak dotyku i jego konsekwencje dla dzieci. Jakie źródła czy osobiste doświadczenia pomogły ci zgłębić ten temat?

Były to głównie książki, artykuły, dokumenty. Pomógł mi w tym nieco Maciej Topolski, który dotykiem od strony kulturoznawczej zajmuje się naukowo. To, dlaczego w ogóle dotyk mnie interesuje, jest dla mnie zagadką, trudno czasem podać źródła zajawek. Miałam początkową intuicję, że brak dotyku musi wpływać na emocje, kondycję człowieka. Okazuje się, że cała aparatura związana z receptorami na skórze jest fascynująco skonstruowana i musi być stymulowana, by organizm w ogóle mógł przeżyć, rosnąć, walczyć z chorobami, rozwijać w mózgu to wszystko, co odpowiada za sfery emocjonalne i poznawcze, by w ogóle istnieć jako człowiek. “Mowę chleba” pisałam na rezydencji w Czechach, przez wiele tygodni nikogo nie dotykałam. Dopiero koty, owce czy nowo poznani znajomi pozwolili mi doświadczyć czegoś, za czym zaczynałam bardzo tęsknić, dużo bardziej niż za rozmowami, bez których mogę się obyć.

Postaci w „Mowie chleba” są uwikłane zarówno w system, jak i w swoje osobiste traumy. Jak budowałaś ich psychologię, szczególnie Lenuty i Cosminy?

To był proces przypominający zaplatanie warkocza, ich osobowości kształtowały się w języku, fabule, w sytuacjach, które szkicowałam. Potem przyglądałam się im i dobierałam coś, co popchnie temperament postaci w tym lub innym kierunku. Podczas pisania odkryłam, że Cosmina i Ioan przypominają mi charakterami moje koty. Na tej różnicy między Małpką a Krecikiem zbudowałem ich relację. Z kolei Lenucie przyglądałam się podejrzliwie aż do końca. Miała w sobie same braki, jakąś sztywność, suchość. Ale najbardziej podobała mi się, gdy okazywała się niefrasobliwa, gdy fantazjowała o młodym kochanku, gdy palnęła coś, co mogło sprowadzić na nią kłopoty. Potem znów popadała w sztywność, do jakiej zmuszały ją okoliczności. Więc dawałam jej “odetchnąć” w opowieści o opium, w śmieszno-smętnej sytuacji czuwania nad zmarłą, w relacji z Ramoną, gdzie wychodziła z niej znów jakaś nieokreślona frywolność. Nie konstruuję spójnych portretów psychologicznych, biografii bohaterek. Boję się, że wyszłyby mi w ten sposób schematyczne postaci, bo przecież w rzeczywistości nikt nie jest spójny.

W Twojej twórczości granica między tym, co rzeczywiste, a tym, co nadprzyrodzone, bywa płynna. Co daje Ci swoboda kreacyjna w obrębie realizmu magicznego?

Wydaje mi się, że pcha mnie do tego język, to, jak dziwnie wyglądają zestawienia z różnych rejestrów: metafizycznego i fizycznego – unurzanego w cielesności, materialności. Kręcą mnie takie pomysły jak marskość duszy czy obdzielanie innych swoim snem. Nie wiem, czy to realizm magiczny, czy jakieś zamiłowanie do niesamowitości, ale w kontekście dla niej nietypowej, odartej z ezoterii. Takie momenty w prozie rozszczelniają logikę, pozwalają pojawić się sensom, na które nie wpadłabym chyba inaczej.

W „Mowie chleba” ukazujesz opresję kobiet w skrajnych warunkach społecznych i politycznych. Czy uważasz swoją twórczość za formę literackiego aktywizmu?

Muszę przyznać, że temat zakazu aborcji wpadł do tej książki jako niezamierzony, ale konieczny wątek, początkowo tylko jako dopowiedzenie, na skutek jakich okoliczności pojawiło się tak wiele niechcianych dzieci w Rumunii. Później doszłam do wniosku, że bohaterki, opiekunki, również były ofiarami zakazu aborcji i antykoncepcji. Dektret 770 wpływał fundamentalnie na ich życia: na relacje z innymi kobietami, niechcianymi dziećmi, mężczyznami, na ich stosunek do seksu. Sama nie chcę mieć dzieci i wydaje mi się, że wrzucenie kogokolwiek w sytuację bycia matką wbrew sobie, życia z dzieckiem, którego się nie chciało, którego się nie kocha, jest okrucieństwem. Znajoma aktywistka feministyczna, gdy spytałam ją, czy jest szansa na poważną debatę o sterylizacji, powiedziała, “zapomnij”. Przypominam sobie o tym teraz, gdy myślę o Lenucie i o tym, że posuwa się do głodzenia się, żeby więcej nie zachodzić w ciążę. W tym sensie tak, to mój prywatny aktywizm.

Czy któraś z postaci w Twoich książkach jest w pewnym stopniu autobiograficzna lub inspirowana Twoimi osobistymi doświadczeniami?

No właśnie – być może to, do czego ucieka się Lenuta, mogło mi przyjść do głowy, bo mam za sobą zaburzenia odżywiania. Upraszczając: jeśli nie jesz, nie menstruujesz i nie zajdziesz w ciążę. Wydało mi się to ciekawym rozwiązaniem fabularnym i tylko na tym poziomie chętnie bym to rozpatrywała – o, taki mały wtręcik autobiograficzny. Ale po chwili orientuję się, że cała książka przesiąknięta jest głodem w jakimś najgłębszym znaczeniu i pewnie nie jest to przypadek.

Jak postrzegasz relację między przeszłością a teraźniejszością w kontekście twórczości literackiej? W Twoich książkach przeszłość często „mówi” do współczesnych czytelników.

Masz na myśli takie kasandryczne wołanie z przeszłości? Chyba nie robię tego intencjonalnie. W ogóle nie wybieram tematów “historycznych” z zamiłowania do literatury osadzonej w przeszłości, wychodzi mi to mimochodem i mnie samą dość zaskakuje fakt, że ląduję w latach 50. czy 80. Punktem wyjścia w obu moich książkach była współczesność, ale w procesie redukcji wątków, wyrabiania koncepcji książki jak ciasta, zostawały tylko te czasy przeszłe.

Czy są jakieś tematy lub motywy, których unikasz w swojej twórczości? Jeśli tak, dlaczego?

Wydaje mi się, że unikam tego, co blisko mojego życia, tego, co na wyciągnięcie ręki. Nie mam ochoty przepisywać mojej bańkowej rzeczywistości, wolę wymyślać i wybierać się na wycieczki w różne realia. Jestem prawie pewna, że nie napiszę nic o świecie agencji reklamowych czy o życiu pisarki. nie chodzi o to, że to złe tematy dla literatury, po prostu zupełnie by mnie to nie bawiło.

Na koniec nieco rozluźnijmy atmosferę! Tańczysz – czy taniec jest dla Ciebie formą ekspresji artystycznej, tak jak pisanie? Jakie emocje z niego czerpiesz?

Taniec zupełnie nie jest jak pisanie i chyba dlatego trzyma mnie przy życiu. Tańczę afro – współczesne i tradycyjne tańce afrykańskie. To są bardzo komunikatywne tańce, ważna jest ekspresja i taki ogólny body language. Jest dużo przeginki, wygłupów, gestów, min, wypiętego tyłka. Po prostu jaram się tymi ruchami.

Dalsze plany?

Po “Mowie chleba” napisałam słuchowisko i dwa dramaty. Czuję, że moja głowa się się zużyła i muszę ją czymś treściwym naoliwić, więc moim planem jest odpoczynek od pisania, najchętniej w formie snu zimowego. Potem machnę jeszcze jedno słuchowisko i zacznę zbierać okruszki do kolejnej książki. W międzyczasie porobię jakieś szalono-luzackie eventy z kolektywem Sfinga, którego jestem członkinią, coś na styku literatury i sztuk wizualnych, performensu.