Błyski w mroku

15 lipca 2023

"Błyski w mroku" - Stacy Willingham

Udostępnij post
Błyski w mroku

„Błyski w mroku” to nastrojowy thriller psychologiczny, pełen kłamstw i rodzinnych sekretów.

„Błyski w mroku” to debiutancka książka Stacy Willingham. Powieść ma na swoim koncie dwie nominacje do GOODREADS CHOICE AWARDS 2022 za „Najlepszy thriller roku” i „Najlepszy debiut powieściowy”. Prawa do ekranizacji jeszcze przed premierą kupiła nagrodzona Oscarem aktorka Emma Stone, a prace nad serialem rozpoczęła platforma HBO Max.

Gdy Chloe Davis miała dwanaście lat, w jej rodzinnym miasteczku na amerykańskim Głębokim Południu zaczęły znikać nastoletnie dziewczęta. Nim parne luizjańskie lato dobiegło końca, ojciec Chloe został zatrzymany w związku z zaginięciami, a cała ich dotąd szczęśliwa rodzina dosłownie rozpadła się na drobne kawałki.

Teraz, 20 lat później, Chloe pracuje jako psychoterapeutka i jest już prawie gotowa uznać, że jej życie wróciło na właściwe tory. Ale wystarczy jeden telefon od dziennikarza, który zadaje niewygodne pytania o przeszłość, aby koszmar ożył na nowo. Zbliża się 20 rocznica zaginięć, a Chloe będzie musiała zweryfikować, co wówczas było prawdą, a co jedynie wytworem dziecięcej wyobraźni. I jakie kształty tak naprawdę kryły się w mroku otaczającym jej rodzinny dom…

Willingham umiejętnie przeplata pierwszoosobową narrację tu i teraz z retrospekcjami Chloe z jej dzieciństwa. Nastrojowa proza, pełna fałszywych tropów, które potęgują napięcie opowieści. Warto śledzić tę pisarkę.

„Weekly”
Prolog książki „Błyski w mroku”

Myślałam, że wiem, czym są potwory.
W dzieciństwie jawiły mi się jako tajemnicze cienie czające się w szafie za ubraniami, pod łóżkiem, w lesie. Czułam ich obecność fizycznie, za plecami. Zbliżały się, kiedy wracałam ze szkoły w oślepiającym świetle zachodzącego słońca. Nie wiedziałam, jak to uczucie opisać, ale z jakiegoś powodu byłam pewna, że tam są. Moje ciało było wyczulone na ich obecność, na niebezpieczeństwo. W ten sam sposób wydaje się, że ciarki przechodzą po skórze sekundę przed tym, jak na ramieniu spocznie niespodziewanie czyjaś ręka. Albo kiedy to dziwne uczucie, którego nie możesz się pozbyć, okazuje się parą oczu wwiercających się w tył twojej głowy zza rozrośniętego krzaka.
Ale kiedy się odwracasz, oczu już tam nie ma.
Pamiętam nierówne podłoże, na którym wykręcałam sobie chude kostki, gdy szłam coraz szybciej żwirowym podjazdem prowadzącym do domu, a za mną kłębiły się spaliny odjeżdżającego autobusu szkolnego. W lesie tańczyły cienie rzucane przez gałęzie, a moja własna, wyolbrzymiona sylwetka wyglądała jak zwierzę przygotowane do ataku.
Brałam głębokie oddechy i liczyłam do dziesięciu. Zamykałam oczy, dociskałam mocno powieki.

A potem zaczynałam biec.

Każdego dnia pokonywałam ten kawałek bocznej drogi biegiem i miałam wrażenie, że mój dom coraz bardziej się ode mnie oddala, zamiast być coraz bliżej. Sportowymi butami rozkopywałam trawę, kamyki i piach, ścigając się z… czymś. Tym, co było tam i mnie obserwowało. Czekało właśnie
na mnie. Potykałam się o sznurówki, wchodziłam prawie na czworakach po schodach prowadzących do drzwi i wpadałam z impetem w ciepło otwartych ramion mojego ojca. Czułam jego gorący oddech, kiedy szeptał mi do ucha: „Mam cię, mam cię”. Łapał w garści moje włosy, a w płucach szczypało mnie zaczerpnięte nagle powietrze. Serce waliło mi w piersi, a w głowie formowało się tylko jedno słowo:
„bezpiecznie”.
A przynajmniej tak mi się wydawało.

Uczenie się strachu powinno być powolnym, stopniowym procesem – od brzydkiego świętego mikołaja w lokalnym centrum handlowym do potwora pod łóżkiem.

Od filmu nie dla dzieci, który pozwoliła ci obejrzeć opiekunka, kiedy rodziców nie było w domu, do mężczyzny, który siedział w samochodzie z przyciemnianymi szybami i zapalonym silnikiem i przyglądał ci się o sekundę zbyt długo, gdy szłaś chodnikiem po zmroku. Widziałaś kątem oka, że jest coraz bliżej, i czułaś bicie swojego serca najpierw w klatce piersiowej, a potem coraz wyżej, w szyi, za oczami. To coś, czego powoli się uczymy: ciągłe przechodzenie z jednego potencjalnego zagrożenia do kolejnego, przy czym każda następna rzecz jest realnie bardziej niebezpieczna niż poprzednia.

Ale u mnie było inaczej.

Koncepcja strachu zwaliła się na mnie z siłą, której moje dorastające ciało nigdy wcześniej nie doświadczyło. Ta siła była na tyle przytłaczająca, że oddychanie sprawiało ból. W momencie tego zderzenia uświadomiłam sobie, że potwory nie czają się w lesie. Nie stoją w ciemności pomiędzy drzewami ani nie są czymś niewidzialnym, co czyha w mrocznych kątach. Prawdziwe potwory przed nikim się nie ukrywają. Miałam dwanaście lat, kiedy cienie zaczęły się układać w kształt, w twarz. Zaczęły zmieniać się ze zjawy w coś bardziej namacalnego i prawdziwego. Wtedy zaczęłam zdawać sobie sprawę, że potwory żyją być może wśród nas. Jednego z tych potworów nauczyłam się bać bardziej niż jakiegokolwiek innego.