Małgorzata Sobieszczańska wraca z kryminałem „Złoty Krąg”, którego akcja zabiera czytelników do zagubionych w głębi ponurego lasu wiosek i turystycznych miasteczek wyglądających po sezonie na wymarłe. A co, jeśli ta posezonowa cisza jest bardziej niebezpieczna, niż mogłoby się wydawać?
W małym miasteczku każdy zna twoje grzechy.
Dla jednych Krzysztof Garlicki żył jak kloszard, dla innych – jak mnich. Odkąd w lesie nad Zalewem Zegrzyńskim znaleziono jego zwłoki, wszyscy zadają sobie pytanie: po co zabijać człowieka, który sam wypisał się z życia? I czy ta zbrodnia ma coś wspólnego z jego ucieczką z domu przed prawie trzydziestu laty?
Do rozwiązania sprawy zostaje oddelegowana para policjantów z Komendy Stołecznej: January Kostrzewa i Aneta Dragon. On: ułożony mąż i ojciec, tradycjonalista. Ona: singielka, która trafiła do Stołecznej po tym, jak napisała skargę na poprzedniego szefa. Do pomocy zostaje im przydzielona młoda miejscowa policjantka Magda, która w toku śledztwa sporo się dowie o mieszkańcach rodzinnych stron.
Ale żeby dotrzeć do prawdy o lokalnej społeczności, Kostrzewa i Dragon będą musieli najpierw odsunąć na bok wzajemną niechęć i jaskrawe różnice w widzeniu świata.
Fragment wywiadu Marty Mrowiec z Małgorzatą Sobieszczańską:
Jak Pani wspomina swój debiut? Czy od tego czasu coś Pani zmieniła w swojej pracy nad książką?
Oczywiście! Kiedy pisałam pierwszą książkę, najważniejsze zadanie, jakie sobie postawiłam, dotyczyło emocji. Chciałam znaleźć słowa, sposób ich wyrażenia, rozmieszczenia w tekście, który byłby najbliższy temu, co czuje bohaterka, czy bohater. By czytelnik mógł czuć razem z nimi. Momentami tamta książka była gwałtowna, gniewna, momentami łagodna. Bohaterka działała impulsywnie, usiłując przejąć kontrolę nad życiem, które wymknęło jej się z rąk. Kolejne książki miały już znacznie łagodniejszą narrację.
To jak mój debiut został przyjęty, totalnie mnie zaskoczyło. Myślałam, że przemknie niezauważony, ważny dla mnie i moich bliskich, moich przyjaciół, a tymczasem dostałam wówczas nominację do Wielkiego Kalibru i nagrodę za debiut.
Z jakim autorem chciałaby Pani napisać wspólnie książkę?
Chyba z Agathą Christie. Może nie pisałybyśmy razem, wystarczyłoby mi obserwowanie jej przy pracy. Ponieważ jestem scenarzystką, pracuję często w zespole. Wszystkie pomysły konsultujemy – z reżyserami, producentami, czasami z aktorami. Bardzo lubię ten model, film to wypadkowa wrażliwości, sposobu widzenia świata wielu osób. To bardzo wzbogaca opowieść. Książki zaczęłam pisać, bo chciałam pobyć z moimi pomysłami sama. Więc raczej nie odczuwam potrzeby, by wspólnie z kimś je pisać. Chociaż nigdy nie wiadomo…
Co poza pisaniem? Czym zajmuje się pisarka po godzinach?
Jak wspomniałam, piszę nie tylko książki, ale również scenariusze. A poza tym wykładam w Warszawskiej Szkole Filmowej. Zatem gdy nie piszę książki, to albo piszę scenariusz, albo rozmawiam ze studentami o tym, jak pisze się scenariusze albo szerzej: jak opowiadać historie.
A poza pisaniem?… Uwielbiam pływać. Tańczę flamenco. Sporo medytuję. Chodzę na wystawy, do kina, do teatru, na koncerty… Spędzam czas z bliskimi i z przyjaciółmi. I intensywnie uczę się hiszpańskiego. Żałuję, że doba ma tylko 24 godziny.
Cały wywiad dostępny tutaj.
Fragment wywiadu dla portalu lubimyczytac.pl
Ma pani bardzo duże doświadczenie w obszarze pisania scenariuszy. Ciekawi mnie, co daje więcej możliwości – pisanie scenariusza czy jednak książki?
Zdecydowanie jest to pisanie książki – w tym przypadku ogranicza nas wyłącznie wyobraźnia. W filmie czy serialu zawsze muszę brać pod uwagę potencjał produkcyjny, jego zasoby. Scenariusz nie jest literaturą, to surowy zapis tego, co widzimy, i tego, co słyszymy. Dokument, z którego korzystają wszyscy pracujący przy produkcji. Książka to opowieść, która zaczyna się i kończy na słowach. Czytelnik musi sobie wszystko wyobrazić, poczuć, więc język musi być plastyczny, zmysłowy. Pisanie scenariuszy nauczyło mnie być bardzo oszczędną, na ekranie muszą pojawić się tylko te sceny i tylko te detale, które są niezbędne. Wydaje mi się, że tę oszczędność przeniosłam na powieści.
A czy jest coś, co łączy oba te światy?
Bez względu na to, czy mówimy o książce, czy o scenariuszu, zawsze jest to historia ludzi osadzona w różnych sytuacjach, a zatem proces dochodzenia do struktury opowieści, do konstrukcji bohatera, jest taki sam.
Wydaje mi się, że wspólnym mianownikiem łączącym pisanie powieści z tworzeniem scenariuszy może być też poszukiwanie inspiracji. Jak traktuje pani ten etap procesu pracy twórczej?
W ogóle o tym nie myślę. Mam poczucie, że najbardziej ogranicza nas zmuszanie siebie do tego, by coś wykreować. Pisanie to dla mnie wolność. Chłonę rzeczywistość, jestem częścią tego świata. Rozpoczyna się od tego, że jakiś temat okazuje się dla mnie ważniejszy od innych, nie daje mi spokoju. I nagle zaczynam widzieć obrazy, sytuacje. Wtedy wiem, że to będzie kolejna rzecz, którą napiszę. Ten moment – co prawda w poezji, ale myślę, że może dotyczyć również procesu twórczego – Czesław Miłosz porównał do tygrysa, który z nas wyskakuje i staje w świetle, ogonem bijąc się po bokach. Bardzo lubię to porównanie.
Cały wywiad dostępny tutaj.