Żadnych bogów, żadnych panów

24 marca 2023

"Żadnych bogów, żadnych panów"

Udostępnij post
Żadnych bogów, żadnych panów

„Żadnych bogów, żadnych panów” to nowe wydanie debiutanckiej książki Grzegorza Dziedzica!

„Żadnych bogów, żadnych panów” uznano za najlepszy kryminalny debiut ostatnich lat. Grzegorz Dziedzic za tę książkę otrzymał Nagrodę Wielkiego Kalibru w 2022 roku oraz wygrał pierwszą edycję konkursu na Kryminalny Debiut Roku 2021.

Gangsterska historia osadzona w polskim Chicago u progu lat 20. XX wieku

Zanim nastanie era prohibicji i władzę nad półświatkiem zdobędzie Al Capone, podziemiem Chicago rządzą Polacy. W cuchnących alejkach i piekielnych ubojniach, w scenerii jak z filmu Dawno temu w Ameryce czają się ich gangi, a najbardziej zuchwałym jest Erab. Czerwone chusty, anarchistyczne hasła i rozboje pod płaszczykiem Rewolucji – to ich styl. Gdy w tym polonijnym środowisku dochodzi do bestialskiego mordu, do sprawy oddelegowany zostaje świeżo upieczony sierżant Teodor Rucki. Szybko okaże się, że Rucki ma z gangsterami więcej wspólnego niż tylko język.

Od czasu Breslau Mocka nie było chyba w polskiej literaturze kryminalnej tak szczerego, czułego i równocześnie okrutnego opisu miasta. A konkurencja na tym polu jest ogromna. Włóczenie się razem z bohaterami po knajpach, tawernach, rzeźniach, bekjardach, bejsmentach, podwórkach to przyjemność sama w sobie. Dziedzic pisze tak sensualnie, że niemal czujemy woń wódki i whisky. Bardzo to jest dobre, bardzo.

Wojciech Chmielarz

Przeczytajcie fragment książki „Żadnych bogów, żadnych panów”

Bannon przecisnął się między nimi, pchnął drzwi wahad­łowe i wszedł do głównej sali w chwili, gdy kapela znowu zaczę­ła grać skoczną polkę, a pary, które przed momentem się roz­pierzchły, wróciły na parkiet, jakby nic się nie stało. Jedynym śladem zakłóconego porządku były połamane resztki krzesła, które Szafrańcowa chowała właśnie pod sięgającym prawie do ziemi obrusem przykrywającym długi stół zastawiony półmis­kami z kiełbasą, pieczystym, kaszą, ziemniakami, chlebem i sa­łatkami. Policjant omiótł salę wzrokiem, ale nie zauważył nicze­go wymagającego interwencji. Oprócz wirujących z przytupem tancerzy goście, jak zwykle na weselach, zbili się w niewielkie grupy. W jednych toczyły się jakieś zacięte dyskusje, w innych brzmiały toasty. Największa, kilkunastoosobowa grupa siedzą­ca w rogu sali śpiewała piosenkę o wyjątkowo rzewnej melodii, nic sobie nie robiąc z radosnego rytmu granej przez muzykan­tów polki. Pod dłuższą ścianą, na środku, za stołem siedzieli para młoda, drużbowie i najbliższa rodzina nowożeńców. Ban­non napotkał wzrok pana młodego, który skinieniem głowy dał mu znak, że wszystko jest pod kontrolą. Obok niego siedziała panna młoda, już po oczepinach. Wyglądała pięknie w białej sukni, cała w koronkach i muślinie, z białymi haftowanymi ró­życzkami biegnącymi łukiem od ramienia do ramienia, a nad biustem rozkwitającymi kwiatową rozetą. Dziewczyna mia­ła błyszczące duże oczy i wypieki na policzkach, spod czepka po jej ramieniu spływał gruby jasny warkocz, a kilka kosmy­ków zawinęło się od wilgoci w urocze sprężynki. Rozglądała się, rozdając uśmiechy, ale jasne było, że stara się zapamiętać tę chwilę, że uczy się jej na pamięć, bo czekała na ten moment od dziecka i uwierzyła, że jest najszczęśliwszym w jej krót­kim życiu. „Będziesz łatwo rodzić” – pomyślał posterunkowy Bannon i uśmiechnął się do panny młodej, kłaniając się lekko i muskając palcami daszek czapki. Uważnie, by nie wejść pod nogi rozpędzonym tancerzom, przeszedł przy samym krańcu drewnianego podwyższenia dla orkiestry i skierował się do sto­łu, na którym stały dzbanki z napojami, lemoniadą dla dzieci, kompotem z truskawek i duży garnek z letnią już, ale mocną i czarną jak smoła kawą. Sięgnął po biały kubek, zdjął pokryw­kę i nalał sobie kawy chochelką. Wypił solidny łyk. Gorycz naparu była orzeźwiająca, ale Eric nie zdążył wziąć kolejnego łyku. Tylne drzwi od sali otworzyły się nagle i stanęła w nich przestraszona chuda dziewczyna, a z jej ust wydobył się krzyk. Dziewczyna krzyknęła po polsku, a posterunkowy Bannon zro­zumiał tylko pierwszą część – Jezus Maria!