Swoją drogą

23 października 2024

"Swoją drogą..." - Bogdan De Barbaro i Justyna Dąbrowska

Udostępnij post
Swoją drogą

„Swoją drogą…” to nowa książka jednego z najbardziej znanych i najwybitniejszych polskich psychiatrów i psychoterapeutów – Bogdana de Barbaro i Justyny Dąbrowskiej – psycholożki, psychoterapeutki, autorki m.in. takich bestsellerów jak „Nie ma się czego bać”, „Miłość jest warta starania”, „Zawsze jest ciąg dalszy„, „Przeprowadzę Cię na drugi brzeg. Rozmowy o porodzie, traumie i ukojeniu„.

„Swoją drogą…” to rozmowa rzeka będąca opowieścią o życiu, wartościach i filozofii jednego z najbardziej znanych polskich psychiatrów i psychoterapeutów. Bogdan de Barbaro, profesor nauk medycznych i profesor zwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego, wokół wyniesionych z warsztatu lekarza i psychoterapeuty zagadnień takich jak bliskość, miłość, zabawa ale także Holocaust, autorytet, religia, konflikt czy gniew buduje – wspólnie z uważną, czułą i przenikliwą rozmówczynią Justyną Dąbrowską – na poły biograficzną, na poły naukową opowieść o sensach, które kształtują nasze życie.

W tej poruszającej swoją głębią i mądrością ale i pełnej anegdot rozmowie Bogdan de Barbaro – a prywatnie Zbyszek – daje się poznać jako praktykujący antydogmatysta, którego życiowym i zawodowym drogowskazem jest postawa „twórczego niewiedzenia” będąca punktem wyjścia do zaciekawienia drugim człowiekiem, który wciąż – pomimo lat praktyki i bycia mentorem dla innych terapeutów – pozostaje tym najważniejszym nauczycielem.

Do rozmów wprowadzają wiersze wybitnych twórców poezji (m.in. Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza, Ewy Lipskiej, Stanisława Barańczaka) które stanowią ich motto i tło.

„Wyszło nam coś, co jest próbą refleksji, a nie deklaracji dogmatycznej”, mówi prof. de Barbaro. „W dodatku ma to być refleksja, nazwałbym to, niesfinalizowana, a więc taka, która zostawia miejsce na myśli następne, już niekoniecznie nasze”.

Fragment książki „Swoją drogą…”
Zaproszenie (zamiast wstępu)

Chcemy powiedzieć dzień dobry i zaprosić czytelników i czytelniczki do naszych poszukiwań. Może warto powie-dzieć, jak nam się ta książka urodziła?
Może wystarczy powiedzieć, że znamy się od dawna, a pomysł tych rozmów wyszedł od ciebie, bo ja byłem bardzo sceptyczny. Ta niepewność nie była jakąś kreacją, to była szczera wątpliwość. Bo ja już się nagadałem, bo nie mam nic nowego do powiedzenia.
Tymczasem rok nam zajęło to twoje nicniemówienie…
Wyczułaś dobrze moment, kiedy jest dobry czas spojrzenia wstecz na swoją drogę. I jakoś tak – od słowa do słowa – powstała formuła, która nas oboje coraz bardziej cieszyła. Potem pojawił się pomysł, żeby te nasze rozmowy zatytułować wzniośle Credo, ale to oprotestowałem, bo brzmi zbyt dumnie i patetycznie, a mnie z patosem nie po drodze…
I wymyśliłaś tę Swoją drogę, mnie się to bardzo spo-dobało, a mój twórczy wkład w ten tytuł to wielokropek. Ja lubię wielokropek za wskazanie, że coś tu jeszcze jest niedokończone, czegoś brakuje. No i wyszło nam coś, co jest próbą refleksji, a nie deklaracją dogmatyczną. W dodatku ma to być refleksja, nazwałbym to – niesfinalizowana, a więc taka, która zostawia miejsce na myśli następne, już niekoniecznie nasze. Bo to credo wbrew pozorom zwykle jest deklaracją dogmatyczną, a ja takich deklaracji się obawiam.
Powiedziałabym, że jesteś praktykującym antydogmaty-stą. W tym miejscu warto, żebyśmy się wytłumaczyli, dlaczego zwracam się do ciebie „Zbyszku”. To może być zagadkowe.
Tak, różni ludzie mnie o to co pewien czas pytają. Może wyjaśnię to za pomocą anegdoty. W dodatku opartej na faktach.
Uprzedźmy, że anegdot jest w tej książce więcej…
Ta opowiastka trochę ilustruje moją sytuację rodzinną. Otóż mój ojciec, osoba energiczna i sprawna organizacyj-nie, zapytał mamę, kiedy jeszcze była ze mną jako nowo-rodkiem w szpitalu, jak mi dać na imię. To mama powie-działa, że może Bogdan. Ojciec był szybki, pobiegł do urzędu i mnie zarejestrował jako Bogdana. Ale mamy marzeniem było, żebym nosił imię Zbigniew, imię jej ojca. Jednak potrzebowała na to zgody swojej mamy. Gdy wy-szła ze szpitala i tę zgodę dostała, to było za późno, bo dla urzędu stanu cywilnego już byłem Bogdanem.
A jak ty się przedstawiasz?
To zależy komu. Na przykład gdy pojechałem na stypen-dium do Stanów Zjednoczonych, to tam nazywano mnie Bogdanem, bo „Zbisziek” bardzo trudno wymówić. Ale psychicznie jestem Zbyszkiem.
Ale wiesz, że na okładce będzie napisane „Bogdan de Barbaro”?
Bo tak występuję formalnie, w zawodzie.
Czyli to jest taki twój garnitur.
Tak. Krawat i biała koszula nazywają się Bogdan.
Zależało ci, żebyśmy zaczęli od wiersza Stary profesor Wisławy Szymborskiej.
Kiedy pierwszy raz przeczytałem ten utwór, nie mogłem się pozbyć osobistych skojarzeń. Widzę w nim siebie. Nie dlatego, że jestem starym profesorem, ale przez to, że tam jest coś, co bardzo mnie pociąga – i jako człowieka, i jako terapeutę. To jest ta idea niewiedzenia, do której lubię wracać. Szymborska w mowie sztokholmskiej mówi, że poeci są od „niewiedzenia”. A ja bym dodał, że od tego są też psychoterapeuci. Oczywiście – i tu też będziemy podobni do poetów – trzeba się dużo uczyć i dużo praktykować, żeby sensownie nie wiedzieć. No i Marek Aureliusz, mój ulubiony filozof…
Poezja w naszej książce znalazła się nie przypadkiem. Zbliżył nas do siebie Witold Dąbrowski, a poza tym oboje szukamy w poezji odpowiedzi na ważne egzystencjalne pytania, więc i to nas łączy, a nie tylko fakt, że uprawiamy ten sam zawód.
Byłem bardzo przejęty, kiedy mi powiedziałaś, że Witold Dąbrowski to twój ojciec. Przejęło mnie to i wzruszyło, bo pamiętam sprzed lat, jeszcze wtedy się nie znaliśmy, że jego poezja bardzo do mnie przemówiła.