„Ostatni” to wstrząsający reportaż, który obnaża niemoc prawa i wymiaru sprawiedliwości.
Tylko ślady biologiczne pozwoliłyby udowodnić, że mieszkający dziś w Katowicach Roman Pawluk to „Zabójca z Pikiety”, który w latach 1988-1993 bestialsko zamordował siedmiu homoseksualnych mężczyzn z Łodzi. Takich śladów dziś nie ma. Ale czy to oznacza, że mężczyzna, do którego prowadzą wszystkie tropy, jest niewinny? Reporterzy Zuzanna Bukłaha i Kacper Sulowski podjęli się zadania, którego do tej pory nikt nie wykonał: zebrali wszystkie materiały dotyczące sprawy seryjnego zabójcy homoseksualistów z Łodzi, dotarli do nieoficjalnych policyjnych notatek i zdjęć z miejsc zbrodni, do świadków zdarzeń i osób zaangażowanych w poszukiwania mordercy. Na potrzeby napisania reportażu „Ostatni” rozmawiali z policjantami z Archiwum X, którzy przez cztery lata, po znalezieniu nowego tropu, zajmowali się sprawą, i z prokuratorką, która przesłuchiwała Romana Pawluka. Poznali niepublikowane do dziś wyniki badania wariografem, które jednoznacznie wskazują, że Pawluk brał udział w zabójstwach sprzed trzydziestu lat. Rozmawiali z jego przyjaciółmi, bliskimi i osadzonymi, z którymi dzielił celę. „Ostatni” to kryminalne śledztwo, które prowadzi do domu mordercy.
Fragment książki „Ostatni”
Miejsce: Katowice
Czas: 21 sierpnia 2021
Od progu czuć starym papierosowym dymem. Szacuję, że w środku nie palił trzy dni, a nie wietrzył przynajmniej od wczoraj. W mieszkaniu jest czysto. Tylko w łazience nie ma światła, bo żarówkę szlag trafił. – I, widzi pan, jakoś nie było czasu.
Zaprasza do kuchni, pyta, jak podróż, i jedną ręką stawia na kuchence ciężki, żeliwny czajnik. Z szafki wyjmuje dwie filiżanki z malutkimi uszkami i pudełko herbaty ekspresowej.
W rogu, za kredensem pamiętającym masakrę w pobliskiej kopalni Wujek, zmieściły się jeszcze lodówka i drewniany stolik. Ściany pomalowane na adriatycki lazur dodają skromnej kuchni bajkowego kolorytu.
– Zapraszam – wskazuje kolejne drzwi.
Wchodzimy do pokoju z kanapą i płaskim telewizorem. Na jednej ścianie wisi brązowy dywan z frędzlami.
Z drugiej na wnętrze pokoju z troską spogląda Matka Boska Częstochowska.
Siadam w wypolerowanym na błysk skórzanym fotelu. Przede mną ława przykryta świątecznym obrusem, na środku samotny talerz z sernikiem. Ciasto pokrojone na równiutkie kawałki.
– Sam upiekłem – uśmiecha się nerwowo, odsłaniając braki w uzębieniu. Ma pięćdziesiąt sześć lat, ale zmarszczki i szara cera dodają mu co najmniej piętnaście. Po tatuażach nie ma śladu.
Nosi wytarte dżinsy i flanelową koszulę w czarno-białą kratę z rękawami naciągniętymi równo do nadgarstków. Kiedy szybko mówi, w kącikach ust zbiera mu się ślina, którą odruchowo wyciera zewnętrzną stroną dłoni.
Dwa tygodnie wcześniej rozmawiamy przez telefon.
Mówię, że piszę reportaż o byłych więźniach i sprawdzam, jak sobie radzą na wolności. Co robią, by nie wrócić na dawną drogę.
– No wie pan, łatwo nie jest. Raczej pod górkę i pod wiatr. Ale proszę przyjechać, chętnie opowiem więcej – proponuje od razu. – Ale zaraz… – wtrąca po chwili. – Skąd pan ma mój numer?
– Dotarłem do dokumentów…
– Pewnie z zakładu karnego?
– Tak – kłamię.
– Ja nie mam nic do ukrycia. Proszę przyjechać.
Po rozmowie wysyła jeszcze SMS: „Dziękuję, że się pan odezwał i zainteresował moim życiem. Mam nadzieję, że będzie to z pożytkiem dla nas obu, a na pewno dla opinii publicznej”.
Z porcelanowych filiżanek pijemy po dwie ekspresowe minutki. Siedzi wyprostowany, ze splecionymi na kolanach dłońmi, co pomaga mu ukryć zdenerwowanie.
Podczas rozmowy co chwilę zerkam w kierunku jego lewej ręki. Wyraźnie próbuje ją ukryć. Kiedy prawą dłonią sięga po filiżankę, lewą zawsze trzyma za stołem. Sernika nie je, nie gestykuluje.
W końcu mówię, że to już wszystko, miło się rozmawiało i do zobaczenia. Wtedy niespodziewanie proponuje, że pokaże zdjęcia z młodości. I traci czujność. Podchodzi do komody, otwiera szufladę. Znów patrzę na jego lewą rękę i widzę, że wskazujący palec jest lekko skrzywiony.
Wstaję, przerzucam plecak przez ramię i kieruję się do wyjścia.
– A czy pan mógłby kogoś zabić? – pytam już na stojąco, w kuchni, oceniając, ile kroków muszę zrobić, by znaleźć się na klatce.
– Zabić? No wie pan… W życiu zrobiłem wiele złych rzeczy. Ale zabić? Zabić to nie.