„Gangi Izraela” to nowy reportaż Artura Górskiego. W oparciu o tę książkę mógłby powstać nowy sezon głośnego serialu „Fauda”. Premiera 19 czerwca!
Oto Izrael jakiego nie znacie. Artur Górski błyskotliwie i kompetentnie oprowadza nas po przestępczym świecie, o którym nie przeczytacie na pierwszych stronach gazet i tłumaczy jak, kiedy i dlaczego powstała izraelska mafia.
Możesz być ortodoksem lub niewierzącym, syjonistą lub przeciwnikiem państwa Izrael. Nieważne. Nie musisz nawet być Żydem, możesz być Arabem. Mafijne klany w Izraelu nie patrzą na kolor skóry czy paszport, liczy się to czy umiesz posługiwać się bronią, nie pękasz na widok policji i czy lubisz pieniądze.
Najpotężniejszy klan w dziejach kryminalnej historii Izraela to rodzina Abergilów, Żydów z Maroka. Z lokalnej grupy przestępczej z czasem stał się syndykatem z wpływami na całym świecie.
Ali Jarushi, celebryta i szef jednej z najpotężniejszych organizacji przestępczych kraju, złożonej z izraelskich Arabów, mawiał: „Nikt nie zostaje zabity bez powodu”. Został zastrzelony w mieście Ramla obok meczetu.
Klan Yehudy Attisa, który w latach 80. XX wieku zarządzał narkotykowym Nowym Jorkiem, skutecznie konkurował z włoską i rosyjską mafią.
Zeew Rosenstein, który przeżył siedem zamachów na swoje życie zbił fortunę na produkcji ecstasy, rozmachem nie ustępował Pablo Escobarowi.
Dziś gangi wychowane przez izraelskich „ojców chrzestnych” nie tylko rządzą narkobiznesem w Tel Awiwie. Mafiozi manipulują intratnymi kontraktami na budowy nielegalnych osiedli na terytoriach okupowanych, korumpują polityków lub sami wchodzą do polityki, a nawet zarabiają na konflikcie izraelsko-palestyńskim.
Jeśli chcesz lepiej rozumieć współczesny Izrael – ta książka jest dla Ciebie.
Fragment książki „Gangi Izraela”
OD AUTORA
Pierwsze skojarzenia związane z Izraelem? Ortodoksyjni Żydzi modlący się pod Ścianą Płaczu, drzewka oliwne w Ogrodzie Sprawiedliwych Yad Vashem, Morze Martwe, w którym – ponoć – nie da się utonąć, rolnicze kibuce, piękne młode kobiety w mundurach izraelskiej armii czy parady LGBT w liberalnym Tel Awiwie. Mieście, w którym ponoć mieszka mniej Żydów niż w Nowym Jorku.
Inne skojarzenia? Mojżesz, król Dawid, Jezus, premier Ben Gurion, pisarz Amos Oz, żona Lota zamieniona w słup soli. I Albert Einstein, który miał zostać prezydentem Izraela, ale w końcu uznał, że to robota nie dla niego.
A w ostatnich latach – Lior Raz, czyli Doron, główny bohater świetnego serialu Fauda. Serialu, który opowiada o służbach specjalnych działających pod przykryciem w środowisku palestyńskich terrorystów. Serial jest bardzo popularny na całym świecie – także w Polsce – czego dowodem jest to, że powstały już jego cztery sezony i prawdopodobnie na tym się nie skończy.
Jak na tak mały kraj, czternaście razy mniejszy od Polski, całkiem niemało tych skojarzeń.
Wszystko to i prawda, i nieprawda.
Podczas jednej z wizyt w Tel Awiwie poznałem Mikiego, Żyda, którego rodzina przybyła do Izraela z Kenii. Miki to człowiek na poziomie. Ma dużą wiedzę i chętnie opowiada mi o historii swojego kraju. Przyznaję: nie wiedziałem, że Żydzi mieszkają też w głębokiej Afryce. Sądziłem, że większość obywateli Izraela wywodzi się z Europy Środkowej (aszkenazyjczycy), a reszta to mizrachijczycy z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Mówię o tym Mikiemu. – W Polsce też byli Żydzi? – zareagował. Zdębiałem. Zacząłem opowiadać o tragicznej historii II wojny światowej. Owszem, miał świadomość, co się wtedy działo, ale nie kojarzył tego z konkretnymi miejscami czy z określonym odłamem społeczności żydowskiej. W naszej rozmowie nie padło słowo „Holocaust”. Miki znacznie więcej wiedział o prześladowaniu Żydów choćby w Jemenie.
Zrozumiałem po jakimś czasie, że Izrael po prostu się zmienia, a retoryka syjonistyczna (czyli wywodząca się z naszej części Europy) już nie jest dominująca. Napływ ludności z krajów afrykańskich nie tylko zmienił kuchnię Izraela – kawioru czy karpia po żydowsku w Izraelu raczej nie uświadczycie, natomiast humus czy falafel jest dostępny na każdym kroku. Zmienił też świadomość, czym jest żydostwo. Od innego usłyszałem: „Nie mów o mnie Żyd! Jestem Izraelczykiem, a nie Żydem!”.
Wspomniane kibuce – wymysł syjonistów, wzorowany na radzieckich kołchozach – też już znikają ze społeczno-gospodarczej mapy Izraela i tak naprawdę przetrwały jedynie w powieściach Amosa Oza.
W takim właśnie tyglu społecznym i mieszance idei musiało się pojawić to, co zazwyczaj zjawia się w warunkach chaosu i zmian – mafia. I szybko urosła do wielkich rozmiarów, stając się może nie znakiem firmowym Izraela, ale na pewno jedną z największych zmór tego kraju.
Mafia nie odróżnia ortodoksów od syjonistów, nie dzieli ludzi na białych i tych o ciemniejszej karnacji. Możesz nosić jarmułkę, a możesz świecić łysiną, ba – nie musisz być Żydem, możesz być Arabem, bo jaka to różnica? Bo żeby być członkiem mafii, ważne jest, żebyś umiał posługiwać się bronią, miał łeb na karku, nie pękał na widok policji i lubił pieniądze.
Amerykański publicysta Takuan Seiyo napisał, że Izrael przestał być ambasadą starej Europy na Bliskim Wschodzie, a stał się czymś pomiędzy libańskim targowiskiem a dyskoteką w Moskwie.
To idealna gleba, by rozkwitała przestępczość.